Trauma, postpamięć i tęczowa zaraza

Idzie nowe?

Wydanie nakładem Wydawnictwa Cyranka Żywotu i śmierci Pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia autorstwa Ishbel Szatrawskiej, to zaskakująca próba radykalnego zwrotu ku myśleniu dramatycznemu pełnego nieusuwalnych napięć typowych dla tekstów przeznaczonych dla teatru. Decyzja o publikacji dramatu jest (niewątpliwie) odważna i idąca pod prąd wydawniczym trendom oraz sprzedażowym prognozowaniom. Wybór zasilany przez chęć przywrócenia do łask tego rodzaju literackiego, wydaje się strzałem w dziesiątkę. Podjęcie decyzji ma bowiem potencjał do poszerzania zarówno rynku wydawniczego o nowe, dotąd marginalizowane sposoby pisania, jak i promocję literackich osobowości, które zamiast prozatorskich opisów i narracji oraz poetycki fraz wybierają działanie i dialog.

***

Przed przystąpieniem do lektury zdążyłam przesiąknąć informacjami o debiucie Szatrawskiej, być może dlatego czułam niepokój, bo narzucona przez recenzencki mainstream narracja na temat dramatu zalecała myśleć o nim w samych superlatywach. Ten jednostronny, nierealistyczny sposób postrzegania literatury, sprawia, że od razu oczekujemy fajerwerków. Jednak po lekturze, wiedziałam już, że nie chcę pisać kolejnej laurki. Wcale nie z przekory, mam o tekście dobre zdanie, ale coś mi też w nim przeszkadza – coś, co sprawia, że czuję niedosyt, a może właśnie przesyt.

„Podjęcie decyzji ma bowiem potencjał do poszerzania zarówno rynku wydawniczego o nowe, dotąd marginalizowane sposoby pisania, jak i promocję literackich osobowości”.

***

Pomysł jest interesujący, co do tego nie mam wątpliwości. Tytułowy Hersh Libkin z Sacramento, to tak naprawdę Hersh Lipkin z Łodzi, z getta i Auschwitz. Bohater po wojnie emigruje do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez rok pracuje w sklepie z obuwiem męskim. Jednak szybko orientuje się, że nie jest to praca dla niego. Libkin jest aktorem, w sensie ścisłym i symbolicznym, więc przenosi się do Hollywood, gdzie najpierw gra w reklamie, a zaraz potem dostaje drugoplanową rolę w westernie. Od tego momentu utwór będzie grą skojarzeń na temat stereotypu Żyda. A więc: Żyd to komunista i gej, który knuje i spiskuje, ponadto z niewiadomych powodów uwodzi kobiety, szkodząc podstawowej komórce społeczeństwa jaką jest rodzina, jest osobnikiem, któremu nie można ufać, którego należy zlikwidować. Brzmi to jak chichot losu – Libkina nie udało się „zlikwidować” Hitlerowi, z którym walczył cały demokratyczny świat. Po wojnie, nie przestał być jednak celem. Libkin zostaje wciągnięty w narracje amerykańskich lat 50. i pozbawionych skrupułów metod śledczych w walce z „wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym”. Można się domyślać, że tak doskonałe umiejętności aktorskie bohatera, nie wzięły się znikąd. Szatrawska obsadza Lipkina w kiepskiej roli. Scenariusz filmu jest przewidywalny, chodzi o starcie rdzennych amerykanów z plemienia Komanczów z białymi rewolwerowcami. Mamy więc wątek imperialnego (rasistowskiego i ksenofobicznego) stosunku do Innego.

Brzmi to jak chichot losu – Libkina nie udało się „zlikwidować” Hitlerowi, z którym walczył cały demokratyczny świat. Po wojnie, nie przestał być jednak celem”.

***

Istnieje w ludziach pokusa, żeby do Żyda przypiąć jakąś łatkę. Żyd nigdy nie jest Żydem – jest aktorem, który nieustannie zmienia maski. „Bycie Żydem, no, skomplikowana sprawa, niełatwa, czasem nawet, można powiedzieć skurwysyński wysiłek i ciągle ten wiatr w oczy” – mówi w jednej ze scen dramatu Ubermatka – „niezmaterializowane macierzyństwo z zaświatów”. I ma rację – na Libkina z każdej strony czekają ograniczenia, również własnej zinternalizowanej religijnej moralności, którą symbolizuje figura tradycyjnej rodzicielki – postaci narzucającej własne zdanie, kontrolującej i ograniczającej wolność. Bohater Szatrawskiej nie ma lekko. Jeśli do tego dodamy brak zakorzenienia oraz odznaczanie się nietamtejszym akcentem, otrzymamy postać, która nigdzie nie pasuje, nigdzie nie jest u siebie. Libkinowi brak indywidualności, jego tożsamość jest rozmyta.

***

Szatrawska splata w dramacie wiele wątków. Innym, równie istotnym motywem jest relacja ojca-emigranta z córkami: Hannah i Lois. To właśnie z ich przekazu dowiadujemy się o losach Libkina, które są matrycą doświadczeń generacyjnych. Praktykowana przez córki postpamięć odznacza się jednak poczuciem czasowego i przestrzennego oddalenia od przeżycia „scen traumatycznych”, które to ustanowiły rodzinne narracje o krzywdzie. Szatrawska zwraca uwagę na to, że pamięć o traumie Holokaustu, zostaje wypaczona. W Stanach Zjednoczonych, do których emigrował bohater, ofiarom opowiadającym o okropieństwach wojny, wmawiano niepoczytalność. Ofiary mogły więc wieść życie na emigracji, gdzie wprawdzie mogły opowiadać, ale ich doświadczenie było bagatelizowane i umniejszane. Ocalali mogli też wybrać pozostanie w Polsce Ludowej i milczenie, strach oraz wyparcie się własnych korzeni, pozostawała również ewentualność – wyjazd (dobrowolnie lub pod przymusem) do nowo powstałego państwa Izrael. Jaki zatem przekaz o traumie przechowują następne pokolenia? Relacja ojciec-córki ma w dramacie Szatrawskiej nośność symboliczną, jest swoistym zaproszeniem do odsłaniania kart.

***

W dramacie znajdziemy wiele motywów, które (w moim odczuciu) zamazują przekaz. Autorka porusza zbyt wiele wątków jednocześnie, które nie do końca jasno splatają się ze sobą pozostawiając czytelnika w pomieszaniu. Kiedy w tkankę dramatu, dla zestawienia z amerykańskim makkartyzmem, wchodzi polska polityka z jej homofobiczną „tęczową zarazą” dotychczasowy spór jawi mi się jako pozorny, zaczyna brzmieć schematycznie. Ogólne wrażenie jest takie jakby autorka postawiła znaczenie przed środkami ekspresji, jakbyśmy dostali interpretację zamiast utworu; to powoduje, że całość (która ciągnie się na dwustu stronach) brzmi jak wyjaśnienie jakiegoś pomysłu literackiego.

Szatrawska ma, bez wątpienia, kulturę literacką i wyczulenie na problematykę moralną, to w dramacie się liczy, ale rozwiązanie jest powierzchowne. Mam wrażenie, że do literatury zostały przeniesione refleksje i wnioski, które od wielu miesięcy wypowiadają „wszyscy”, wiemy z nich, że każda wojna zaczyna się od stereotypu (notabene symboliczna jest kolorystyka okładki) oraz jak czują się osoby wykluczane społecznie, niechciane, które nigdzie nie mogą być sobą.

Ostatecznie jednak nie wiadomo, co o tej historii myśleć i czy trzymać za bohatera kciuki.

Dramat Szatrawskiej dobrze się czyta, choć wydaje mi się, że jest to rzecz do dopracowania; raczej do skrócenia i skondensowania oraz przyjęcia nowej perspektywy na temat, co tu dużo mówić, ograny.

Dodaj komentarz