Obyczaje polskie

Wydawanie książek po spektaklu jest zawsze mniej ryzykowne niż wydawanie ich po filmie, chociaż w jednym i drugim przypadku może pojawić się skojarzenie z odgrzewaniem kotletów – znamy już tę historię, widzieliśmy, jak się zaczyna i jak kończy, poznaliśmy wątki, bohaterów i ich perypetie, być może krążą nam po głowie spojlery. W przypadku dramatu Doroty Masłowskiej Bowie w Warszawie można jednak pomylić się o kilka długości, bo zarówno spektakl (Teatr Studio, reżyseria: Marcin Libera), jak i książka, od początku cieszą się dużym zainteresowaniem, a książce, bez wątpienia, towarzyszy poczucie nowości. Z tekstem dramatu autorki Innych ludzi spokojnie można sobie poradzić na własną rękę, bez sceny i odgrywać go we własnej głowie. Utwór jest nasiąknięty żywym językiem, tak charakterystycznym dla pisarki, że chciałoby się powiedzieć, że Bowie w Warszawie to sto procent Masłowskiej. No, może ciut mniej, bo autorka „zmuszona” do retro-stylizacji, straciła nieco na językowej drapieżności. Czego więc możemy się spodziewać? Mniej więcej tego, że oddajemy się lekturze dramatu jednej z najciekawszych stylistek we współczesnej, polskiej literaturze i że nie będzie nudno.  

*

W 1976 roku David Bowie jechał z Moskwy do Berlina Zachodniego. Pociąg, którym podróżował, zatrzymał się na stacji Warszawa Gdańska, artysta korzystając z okazji wybrał się na krótki spacer po mieście. Przechadzając się bez celu po warszawskich ulicach, dotarł na plac Komuny Paryskiej (dzisiejszy plac Wilsona), gdzie zauważył księgarnie, wszedł do niej i kupił kilka płyt winylowych – wśród nich płytę Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Rezultatem wycieczki jest utwór „Warszawa”, który znalazł się na albumie „Low” – nawiasem mówiąc, melodia piosenki Bowiego jest zaskakująco podobna do utworu „Helokanie” folkowego zespołu. Niech jednak nie zmyli nas fakt, że to zdarzenie zostało wykorzystane w tekście, Bowie w Warszawie nie jest fantazją fanowską na temat ikony popkultury, wizyta piosenkarza jest raczej katalizatorem historii. Motyw mitycznego spaceru Bowiego po pierwsze: zapętla fabułę („przyjechał-wyjechał”), po drugie jest tłem opisywanych perypetii, po trzecie jest metaforą. Swoją drogą, świetny jest pomysł Masłowskiej, żeby ożywić gierkowską dekadę, zderzyć ze sobą dwa odległe kulturowo światy, wydobyć na wierzch polskie fobie i skazy, by finalnie otrzymać przypowieść o teraźniejszości. Najnowsza książka Doroty Masłowskiej jest bowiem przede wszystkim o wolności. I o tym jak szybko można ją stracić.

Bowie w Warszawie jest ponadto wieloma opowieściami w jednej. Mamy zatem sensacyjną historię o Dusidamku grasującym po Warszawie, opowieść o patriarchacie, spór pokoleniowy, miłość lesbijską i wątek poszukiwania własnej tożsamości, studium przemocy wobec kobiet, wojenne traumy. Legenda o Bowiem skupia jak w soczewce społeczne niepokoje, frustracje i obsesje. Te opowieści splatają się ze sobą zadziwiająco spójnie, tworząc interesującą całość.

*

Warszawa lat siedemdziesiątych to miejsce zwyczajne i straszne zarazem; z bliska codzienność nie spełnia oczekiwań, jest szara i dokuczliwa, ze społeczności sączy się frustracja, obojętność, gniew i przemoc. W tę ponurą rzeczywistość zostaje wrzucony gwiazdor o delikatnej urodzie, jego wizyta jest symbolicznym oknem na świat, zwłaszcza barwny, nowoczesny, niedościgniony świat Zachodu. W równoległym planie, Wojciech Krętek miejscowy milicjant, próbuje rozwikłać zagadkę seryjnego dusiciela, który atakuje kobiety. Cała wspólnota żyje w przestrachu, ale postanawia zgodnie współpracować, byle tylko złapać złoczyńcę. Jest jednak w tym coś przygnębiającego, bo gdy wszystkie oczy zwrócone są w stronę sprawcy, nikt nie przygląda się własnym przewinieniom. Takich występków mają mężczyźni na swoim koncie niemało – pijaństwo, przemoc, traktowanie kobiet jak niewolnic, wykorzystywanie ich do zaspokajania swoich żądz, przekraczanie granic. Wątek Dusidamka, jest ciekawy podwójnie: z jednej strony przenosi czytelników w rejony literatury gatunkowej (popularnej), co nadaje całości specyficzny koloryt, a z drugiej strony pomaga budować komentarz do aktualnej sytuacji Polski – potrzeba posiadania wroga, na którego można wyprojektować własne paskudztwa i świństwa jest w nas wprost nieposkromiona. Swoją drogą Dusidamek to cwana bestia, potrafi się kamuflować niczym kameleon, nikt tak do końca nie wie kim jest. A zasadniczo, każdy może się nim okazać.

*

Masłowska próbuje również opowiedzieć całe to milczące przyzwolenie na pogardę wobec kobiet, dać głos kobietom marginalizowanym, niedobrze urodzonym, bez jednoznacznie określonej tożsamości, poranionym, kłopotliwym dla centralnych, wielkich narracji o powodzeniu i szczęściu. Poznamy więc wycinek historii Pani Nastki, Matki Reginy, Cioci Waci i jej córki Bogumiły – kobiet w różnym wieku, które pogodzone z losem niosą swój krzyż, bez szans na zmianę położenia. Wszystko to się kotłuje, w polskim sosie konserwatyzmu, patriarchatu i strachu przed zmianą. Jedyną kobietą, która próbuje wyrwać się z krępującej wolność mentalności jest Regina, młoda kobieta, która nie odnajduje słów do opisania własnej tożsamości, ale doświadczyła historii, która odmieniła jej widzenie swojego miejsca w świecie – zadurzyła się w koleżance i ten wątek lesbijskiej miłości, jest zaczątkiem jej buntu, ale też bezradności. Cóż bowiem pozostaje tej młodej kobiecie? Usunięcie się w cień? Myśli samobójcze? Wyparcie się własnych pragnień? Skazanie na wieczną nieadekwatność, niezrozumienie?

*

Po lekturze całości Bowiego w Warszawie odniesiemy niechybnie wrażenie, że Masłowska na rewersie opowiadanych zdarzeń mówi nam coś ważnego o współczesnej Polsce. Pisząc historię momentami zabawną, pozostawia czytelników z refleksją nad smutną Polską rzeczywistością zbudowaną na wszechogarniającej iluzji dobrobytu, nad społeczeństwem, któremu do zabawy wystarczy kalkulator i fantasmagoria, że pieczarki to mięso przyszłości. I dokładnie w chwili, kiedy w to tak mocno wierzymy, David Bowie – ucieleśnienie upragnionej wolności – zostaje przegoniony z kraju nad Wisłą, w ostatniej sekundzie wskakuje do pociągu i odjeżdża, zostawiając nas w naszej powszechnej szarzyźnie IV Rzeczpospolitej.

Dodaj komentarz