Noc żywych trupów

Urszula Honek funkcjonuje w świadomości czytelniczej przede wszystkim jako dojrzała poetka, autorka mająca styl o swoistym charakterze. Z twórczością prozatorską nie może być kojarzona, Białe noce to jej książka debiutancka. Kontynuuje w niej wprawdzie linie tematyczne podjęte w Sporyszu (2015), Pod wezwaniem (2018) oraz Zimowaniu (2021), ale w prozie idzie też o krok dalej. W Białych nocach Urszuli Honek zachwyca bezpośredniość z jaką autorka opowiada o włóczących się w przygnębieniu bohaterkach i bohaterach i o ich świecie spowitym mgłą rozpaczy. Trudno odnaleźć w tej wiejskiej rzeczywistości elementów dających nadzieje – jest to świat przygnębiający, świat przeklęty, świat boleśnie prawdziwy. Jest w atmosferze Białych nocy ponadto coś niepokojącego, chciałoby się powiedzieć, coś upiornego, co sprawia, że opowiadane historie zostają w czytelniku na długo po zakończeniu lektury.

*

A więc: w Białych nocach wejdziemy w rzeczywistość bezduszną, splecioną z makabryczną wizją świata, w którym dochodzi do zatarcia granic między życiem i śmiercią, człowiekiem a zwierzęciem; świat, w którym kości szlachtowanych zwierząt liczy się tak samo jak kości zmarłych.

*

Książka składa się z trzynastu części, które tylko z pozoru jawią się jako oddzielne opowiadania – te wyimki, jak w powieści, budują spójną całość. Historie zostały spisane nielinearnie, bohaterowie pojawiają się w poszczególnych narracjach i znikają, czas wydaje się nieuchwytny. Nurtuje pytanie: kto jest odbiorcą opowieści? Z jednej strony odnosi się wrażenie, jakby bohaterowie byli poddawani przesłuchaniom, jakbyśmy mieli do czynienia z fabułą niemal dokumentalną, jedna historia nakłada się na drugą i z tych strzępów historii, dopiero na końcu łączymy fakty. Zupełnie jak podczas śledztwa.

Honek przenosi czytelników do małopolskiego mikro świata, w okolice Binarowej i Rożnowic, to tam poznajemy bohaterów książki. To co uderza na początku lektury, to obraz małej społeczności uwikłanej w swoje losy, a jednocześnie żyjącej w oddzieleniu i dystansie, wzajemnej obojętności. W życie bohaterów wpisana jest śmierć, nie są to jednak odejścia naturalne, w tym świecie nikt nie zdąży zachorować, mało kto umrze z przyczyn biologicznych. W świecie przedstawionym przez Honek umiera się gwałtownie, nagle, w strasznych okolicznościach. Biografie ucinają się, co tworzy wrażenie jakby bohaterowie rozpływali się w powietrzu – ich istnień nikt nie opłakuje, nikt nie roztrząsa, co doprowadziło ich do przedwczesnej śmierci. Nikt do końca nie wie, czy zginęli z rąk szaleńca, czy sami zdecydowali się na ostateczny krok. Okazuje się bowiem, że ciężko szukać sprawcy, kiedy powody do samobójstwa są tak bardzo realne. Umieranie staje się jedyną odpowiedzią na niekończące się próby fizycznego, mentalnego i emocjonalnego wyrwania się z sideł rzeczywistości, przyjmuje się je jako coś oczywistego. Bohaterów Białych nocy mogłyby doprowadzić do ostateczności zdarzenia pozornie zwyczajne: zawód miłosny, brak rodziny. A jednak nie daje spokoju świadomość rozmiarów rozpaczy, która popycha ich do tych czynów (jeśli przyjmiemy, że w umieraniu nikt im nie „pomaga”). Momentami trudno ubrać w słowa niemal namacalne doświadczenie gasnącej w ludziach nadziei; ale również doświadczenia przemocy i biedy. Dojmująca jest również Białych nocach potrzeba bliskości, zarazem brak możliwości jej spełnienia.

*

W pierwszym fragmencie Zgoda na lądowanie czytamy słowa wypowiadane przez Piotrka:

„Pierwszy raz przestraszyłem się ciemności, bo wchodziło się w biały dzień, a tam noc, żadnego okna w sieni, tylko naprzeciwko kuchnia, ale daleka mi się wydawała i jasna, jakby nie z tego domu. Nie wie, czy to wszystko naprawdę, ale coś musi być na rzeczy. Teraz wydaje mi się, że jak przyjdzie i na mnie pora, a z nas trzech tylko ja zostałem, to pójdę sienią do końca.[1]

I jak to u Honek: jedna metafora dociska drugą. Bo gdy zgłębimy powyższy fragment, dojdziemy do wniosku, że są w nim zawarte przynajmniej dwie, ważne dla rozumienia książki kwestie. Po pierwsze: możemy czytać go jako metaforę odchodzenia – wchodzimy w ciemny tunel, na końcu którego widzimy światło. Tyle tylko, że już zostało ujawnione – u Honek nie przeczytamy o śmierci lukrowanej, objętej symboliczną troską. Bohaterowie Białych nocy nie widzą światełka w tunelu. Co więc widzą? Tłumaczy to jedna z bohaterek, która włożyła do kieszeni pięć dużych kamieni i poszła utopić się w rzece: „To co jest: kamienisty brzeg, białe topole, których wiotkie czubki wiatr giął we wszystkie strony[2]”. W książce Białe noce każdy dzień przykrywa wizja nocy. Po drugie: można przypuszczać, że nie bez przyczyny do metafory umierania został użyty przez pisarkę dom.

*

Trzeba sobie powiedzieć, że domy bohaterów to miejsca nieszczególnie przyjemne, nie tylko przez panującą biedę, chłód, zaduch, ale przede wszystkim przez obecną przemoc i gwałt – są bowiem Białe noce również historią opresji wobec kobiet, dzieci i zwierząt. Kobiety traktowane są przedmiotowo, mają służyć mężczyznom, spełniać seksualne żądze. Opowieść o historii przemocy tkamy z pojedynczych urywków, usłyszanych tu i ówdzie. Wystarczy przytoczyć jeden fragment, aby uzmysłowić sobie z jaką skalą zjawiska mamy do czynienia:

„Jak mam krew na rękach i na gębie, to jestem najbardziej szczęśliwy. Mówię ci, żadna kobieta nie jest w środku tak ciepła jak rozerżnięty przed chwilą brzuch zwierzęcia. […] – Spróbuj kiedyś, gdyby ci w życiu nie poszło”[3].

Niepojęta wydaje się brutalność tego cytatu – połączenie zabijania i seksu jest chyba najwyższym stopniem wynaturzenia, a jednocześnie wybrzmiewa z ust bohaterów jak najwyższa przyjemność i norma. Cytat odsłania morze pogardy wobec kobiet, ale również wobec życia. Swoją drogą, to rozhamowanie widoczne jest w lekkości z jaką bohaterowie decydują o życiu innych, ale również swoim własnym. Można się zastanawiać, czy życie jest najwyższą wartością w tym świecie. Szczerze mówiąc, trudno stwierdzić, co nią jest, o ile w ogóle można mówić o przywiązaniu bohaterów do jakichkolwiek wartości.

*

Mrok wyłaniający się z ludzkich dusz jest w Białych nocach uchwycony po mistrzowsku. Płynnie prowadzona opowieść, próbująca oddać przypadki ludzi niesionych przez życiowe fale, mknie bardzo konkretną trasą i zmierza do „piekła, w sam środek pożaru[4]”. Zaiste, ogień wypala ten świat, do korzeni.


[1] Urszula Honek: Białe noce, Wydawnictwo Czarne, 2022, s. 6.

[2] Ibidem, s. 40

[3] Ibidem, s. 82

[4] Ibidem, s. 47

1 komentarz

  • Widzę, że dużo szumu robi ta książka, trochę tak jakby białe noce miały zagłuszyć echo słońca. Na przykładzie tej recenzji fajnie widać jak styl poetyckiej prozy chyba mimowolnie przenosi się na styl krytyka. I to jest fajne. Chyba przeczytam, bo recenzja tylko potwierdziła, że jest to książka, którą trudno jednoznacznie ocenić. Fajny tytuł recenzji, twórczo wykorzystany cytat.

Dodaj komentarz