Debiut

Była końcówka listopada. Dzień miał być zimny, chociaż nie aż tak chłodny, bo wiatr, który zacinał w poprzednim tygodniu, w końcu ustał. Odnotowywano spadki temperatury poniżej zera, a na wschodzie nawet do minus siedmiu i jak na tę porę roku ziąb dokuczał bardziej niż zwykle. I właśnie to było wyjątkowe – poranek dwudziestego siódmego listopada zapowiadał chwilowe ocieplenie.

Piotr Mendryk obudził się, kiedy cztery cyfry na tarczy budzika zapłonęły żarem, a sypialnię wypełnił dźwięk „In the Hall of the Mountain King” Edvarda Griega. Poza Piotrem i duchem Edvarda w pokoju nie było nikogo. Chyba że „kimś” (antropomorfizacja) nazwiemy kilka promieni słońca, które wtargnęły do wnętrza i oparły się o twarz bohatera. Uścisk nie trwał jednak długo, bo, za krócej niż dobę, Piotr miał odebrać ważną nagrodę, wyrwał się więc ze snu dość szybko. Była godzina siódma albo siódma dziesięć. Wstał w dobrym nastroju, gotowy i zmobilizowany do działania, jakby chciał fizycznie wznieść się ponad to, co dookoła odzwierciedlało normalność. W końcu – po kilku minutach? A może kwadransie? uchwycił pierwszą myśl, która przemknęła przez umysł: „To jest kurwa mój dzień”. Domyślał się, że nazajutrz wszystko może być zupełnie inne. W jakimś sensie dwudziesty siódmy listopada był dniem symbolizującym koniec pewnej ery.

Od razu zaczął przygotowania do wywiadu, którego miał udzielić jeszcze tego samego wieczoru. Rozmowa miała odbyć się w foyer Teatru Wielkiego, i to tylko dlatego tam, że on, Piotr Mendryk, miał taki kaprys. Był jedną z tych osób, które uwielbiają stawiać warunki – ale czy fantazjował o tym jak o wyimaginowanym przywileju, czy jak o czymś, co mu się należało z przyrodzenia, mógł wiedzieć jedynie on sam. Ostatecznie była to sprawa drugorzędna, choć lubił powtarzać, że nawet jeśli uważał siebie za kogoś wyjątkowego, to bez wątpienia wynikało to ze szczególnych talentów, jakimi został obdarzony.

Można sobie wyobrazić, jakie towarzyszyły mu emocje – szum wokół debiutu nie ustawał, telefon Piotra był rozgrzany do czerwoności, dzwonił bez przerwy od niemal roku, krąg znajomych w social mediach stale się powiększał, a selfie z awangardowymi artefaktami, w końcu zaczęły coś znaczyć. Dzieło sztuki koło dzieła sztuki – napisał, kiedy wrzucał post na Facebooka z wystawy „Siła obrazu”. I tak już zostało. Miał dzieło i stawał się dziełem.

Sukces! Kurwa, w końcu sukces, łuuuhu! Krzyczał do siebie w stanach największego uniesienia. Nie ma się co dziwić, bo to, co spotkało go w ostatnich miesiącach, to był, bez wątpienia, sukces. Wywiad dla Radia No. 1, to już w ogóle było coś. Ogarniał go podziw! Tak, po prostu: podziw. Czuł fale mocy. Tfu, jakiej mocy – wszechmocy. Zdecydowanie, to był ten moment, ten dzień, w którym wiedział, że może wszystko. Wiedział też, że nie może odkryć się ze swoim mechanicznym gadaniem, że clou rozmowy przyjdzie dzięki swobodzie i naturalności, dlatego postanowił, że przygotowania zacznie bez spiny, długim prysznicem. Kiedy polewał się naprzemiennie zimną i ciepłą wodą, fantazjował, że nie ma złotej ery bez złota. To znaczy, że on jest złotem, jego dzieło okazało się przecież złotem, a więc era, w której żyje on, czyli złoto, musi być, kurwa, złota! Złoto, złoto, złoto, to miał na myśli. Prosta dedukcja przeniosła Piotra w międzyobszar libido, w którym istniała Julka, Baśka, Karolina, Caroline, Paulina, Monika, Ola, Zuza, a nade wszystko Kaśka, no i kilku chłopaków i twarze ich wszystkich, wyrażające bezbrzeżne zdumienie na myśl o tym, że to właśnie on, Piotr Mendryk, którego mieli za największego przegrywa, wygrał. Myśl o triumfie spowodowała, że mokra dupa nabrzmiała, a penis zrobił się twardy jak skała. Osiągnął silne podniecenie, włożył czubek palca do odbytu, jednocześnie poczuł Energie Potężnego Penisa, więc zaczął trzepać. Kiedy doszedł, warknął jak lew, który w słoneczny dzień leży plackiem na wybiegu w zoo. Taaak! I wyszedł z kabiny. Przechadzając się po mieszkaniu z ręcznikiem zawiązanym na biodrach, pił kawę i powtarzał tekst powitania, jak również odpowiedzi na wyrywkowe pytania Tomasza Niepiórskiego, który miał być moderatorem wieczornej rozmowy. Sam sobie opowiadał o literackich początkach, o wątpliwościach i momentach pewności, o sensie tworzenia i bezsensie oczekiwania, o stosunku do dzieła, o komercjalizacji sztuki, o rynku wydawniczym i stanie czytelnictwa, o roli pisarza w dzisiejszej popkulturze, o śmierci autora i nieśmiertelności twórcy i wielu, wielu innych sprawach, które absorbowały w ostatnich miesiącach czytelników i czytelniczki Podwójnego agenta, debiutanckiej powieści, w której pisanie włożył nie tyle serce, co całego siebie.

Opowiadał sobie o rozwiązaniach narracyjnych oraz plot twiście, który wprawił w osłupienie krytyków literackich oraz ich bardziej współczesnych odpowiedników – instagramowych trendsetterów. W końcu czuł, że jest na swoim miejscu i że kariera, o której marzył, zmaterializowała się. Zasługiwał na sławę, nawet jeśli okazałoby się, że nie zapracował na to wszystko. Czasem wyobrażał sobie ludzi czytających artykuły, w których gra pierwszoplanową rolę i pomyślał, że to on jest tym małym chujkiem, któremu zazdroszczą. Łoooaaa. Za moment podpiął do tego obrazka myśl, że nie dość, że jest obiektem pożądania, to jeszcze sam potrafi, w nie mniejszym stopniu, zachwycać się sobą. Lubił to uczucie samowystarczalności i mentalnego samogwałtu, który sprawiał, że utrzymywał idealny obraz siebie, podczas gdy inni nie mieli do niego dostępu.

Właśnie układał jedno ze zdań okolicznikowy czasu, kiedy usłyszał dźwięk telefonu. Odebrał, ale nie miało to nic wspólnego z przywiązaniem, raczej z ciekawością. Czy jest ktoś, kto nie lubi przyjmować gratulacji?

– Halo – powiedział tak zwyczajnie, jakby to nie on był autorem rekordowej zaliczki za debiut i jakby to nie z nim podpisano kontrakt na dwie kolejne książki.

– Halo, halo, halo! Kocur rozwaliłeś system, sztos, sztosiwo normalnie – wrzasnął głos Łukasza, z którym łączyło Piotra wiele, między innymi to, że stukali tę samą panienkę na studiach. – Twoja gęba jest wszędzie.

Piotr uśmiechnął się, ale udał zaskoczonego tym, że dawanie kawałka siebie światu jest tak ekscytujące dla innych.

– Nie przesadzaj – odpowiedział.

– Nie przesadzaj? Człowieku, czekałeś na to – rzucił i wydał z siebie dziwny pomruk.

– Nie czekałem. W pisaniu chodzi o coś innego, wiesz…

– Tak, wiem, wiem, ideały, jasna sprawa.

– No – odparł krótko, po czym dodał – w pisaniu chodzi o zrozumienie, poszerzanie świadomości, sztuka ma zmieniać człowieka, ma zmieniać świat. You know what I mean? – skończył, puszczając oko, jak gdyby puszczał je do całego świata.

Bycie widocznym wypełniało dużą część potrzeby tworzenia, ale z jakiegoś powodu to właśnie o niej nigdy nie mówiło się wprost.

– Muszę kończyć, zdzwonimy się jutro. Powodzenia wieczorem.

– W kontakcie.

Odłożył telefon, po czym przeniósł się do salonu, usiadł na sofie i włączył laptopa. W wyszukiwarce wpisał swoje imię i nazwisko, a podczas tej czynności pomyślał „dziwne”, bo nie potrafił do końca zrozumieć, skąd wzięło się przeczucie, że robi coś złego. Czytał o sobie wszystko. W zasadzie nie wiedział, jak i kiedy należało to robić, ale starał się być na bieżąco. Reaserch na swój temat zaczynał od czytania biogramów. Notatki „o autorze”, które, notabene, pisał samodzielnie, konstruował tak, żeby osiągnąć jak największy stopień klikalności. I – na litość boską – tekst powinien być wyważony, zbyt duża emocjonalność mogłaby zaowocować wysypem memów. A kto raz stanie się bohaterem memów, tego już nigdy nikt nie potraktuje poważnie. Poza tym notatka o autorze jest jak „teoria umysłu” – służy zrozumieniu innych. Dlatego Piotr zawsze wybierał atrakcyjną personę. Tu coś dodał, tam odjął. Niemal zawsze zaczynał od stwierdzenia, że „swoją pierwszą powieść (tu można wstawić również: swój pierwszy spektakl, pierwszy obraz) napisał (wystawił, namalował) w wieku 5 lat” – to się zawsze sprawdza. Ludzie lubią takie sentymentalne wycieczki, historie o tym, że kiedyś, gdzieś żył ktoś, kto od dziecka wiedział, czego chce i że udało mu się to marzenie zrealizować. To się dopiero nazywa determinizm! Dbałość o wizerunek sprowadzała się więc do działań z zakresu personal branding. Piotr wiedział, że content musi być dobry – a korzyści płynące z dobrego contentu zoptymalizowane. Sprawdzał indeksacje stron i czy treści na jego temat były podporządkowane zasadom SEO. Ponadto wiedział, że trzeba być obecnym w social mediach, każdego dnia wpływać na swoją bańkę – najlepszy dzień na wrzucanie selfie, to poniedziałek w porze lunchu, wtedy w korpo mają przerwę. No a wiadomo, że dobrze zbudowana grupa fokusowa dostarczająca pożądanych informacji sprzedażowych, to połowa sukcesu. Ostatecznie liczy się sprzedaż, prawda? Sprawdzał skrupulatnie. Po biogramach – recenzje, wywiady. Nie ma, że boli – chcesz wieść epikurejskie życie, to musisz je najpierw sprzedać.

Około godziny szesnastej wpisał w wyszukiwarce zapytanie: „What does intelligence wear” i zajrzał do szafy. Nie mogło być ani śmieszno, ani straszno – mężczyzn obowiązywał cusual dress code i dwudniowy zarost. Bez względu na to, czy mężczyzna ogolony miał moralną przewagę nad nieogolonym. Liczył się look.

***

– Panie i Panowie, kłaniam się nisko, dobry wieczór, nazywam się Tomasz Niepiórski, będę miał przyjemność poprowadzić dzisiejsze spotkanie z cyklu „Przeczytani”. Spróbujemy z Piotrem Mendrykiem, autorem debiutanckiej powieści Podwójny agent, świetnie przyjętej przez krytyków i czytelników, porozmawiać o sprawach ważnych, najważniejszych.

– Dziękuję, dobry wieczór Państwu.

– Piotrze, jesteś debiutantem, którego długo wyczekiwaliśmy. Książkę Podwójny agent czyta dziś cała Polska. Zadam pierwsze pytanie, może głupiutkie, ale zaryzykuje: Czy spodziewałeś się takiego odbioru?

– Dziękuje ci za to pytanie Tomku, jest świetne.

– Słyszałeś je pewnie wiele razy…

– Nie w tym rzecz.

– Co w twoim pisaniu przeważyło o sukcesie?

– W pisaniu chodzi o coś innego, wiesz.

– Rozwiniesz dla nas tę myśl, Piotrze?

– W pisaniu chodzi o zrozumienie, poszerzanie świadomości, sztuka ma zmieniać człowieka, ma zmieniać świat.

Skończył, puszczając oko, jak gdyby puszczał je do całego świata.

1 komentarz

  • Niezłe. Ciekawe, co będzie dalej! Jeżeli autor/ka nie wie czy to, co robi ma sens – moim zdaniem jak najbardziej! Tylko ten główny bohater brzmi momentami troche nieautentycznie.

Dodaj komentarz