Tak między nami

Pozwolisz, że naleje sobie kieliszek wina?

Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy oświadczyłam Patrykowi, że odchodzę. Tak zwyczajnie, między wypiciem espresso a wyjściem na zakupy. Bez żadnych rozmów, przekonywania, całego tego cyrku. Powiedziałam… nie, że „chcę rozwodu”, to brzmiałoby zbyt rzeczowo, tylko „odchodzę” i ucięłam temat. Zmieniłam profilowe. Dzieci jeszcze nie wiedziały. Powiedziałam do Zuzi: „jedz i wypij kakao”, a zaraz potem, kiedy mała wyszła z pokoju, spojrzałam na Patryka. Oświadczyłam, że to koniec. Ojciec byłby ze mnie dumny. Patryk, zwymyślał mnie, próbując ukryć upokorzenie, a na koniec syknął złośliwie: „Ty głupia babo”, po czym powtórzył kilka razy: „Kto by chciał zaczynać znajomość z kimś takim, jak ty”.

Ależ mnie zmęczyło to pożycie małżeńskie. Tyle lat u jego boku… żeby chociaż połączyło nas poczucie humoru. Byle co, zwykłe hobby. Ale gdzie tam, przecież to gbur, od zawsze gburowaty, nadęty jak muchomor. Nigdzie mnie nie zabierał, nigdzie nie wychodził, tylko do swojej matki. Po co mi taki mężczyzna? Matka powtarzała: „Lala, ty się zastanów, stać cię na więcej. Lala, przemyśl to”. Dziękuję za radę! Do końca wierzyłam, że wychodzę za kogoś, kto nie jest idiotą. A z ojcem nie było czasem podobnie? Spaliście w osobnych pokojach, męża mijałaś idąc do kibla, a telewizor każdy miał we własnej sypialni, żeby nawet wiadomości nie oglądać wspólnie. Nie potrafiłabyś siedzieć na kanapie obok niego, pić wina w niebieskiej poświacie i zachowywać się swobodnie. To samo robiłam we własnym małżeństwie. „Czemu, kurwa, nie odejdę”? No, to odchodzę.

*

Nasz dom znajdował się w przyjemnej okolicy, na obrzeżach miasta. Miał wysokie stropy, był jasny i przestronny. Wokół panowała cisza. Przez większą część tygodnia to my robiliśmy największy hałas, który staczał się po ulicy jak kula śnieżna zbierająca biały puch z górskiego zbocza. W piątki albo soboty tłukliśmy talerze, rzucaliśmy mięsem jak barbarzyńcy.

Mimo że nasze sypialnie dzieliła łazienka, co noc słyszałam chrapanie Patryka. W najgorszych momentach podnosiłam się i przysiadałam na brzegu łóżka. Potrafiłam tak przesiedzieć do rana. Którejś nocy usiadłam, sięgnęłam po książkę, z której wypadło zdjęcie. Na zdjęciu była matka. Wiadomo, że jak się życie wali, to musi to mieć jakiś związek z matką. Matka to matka.

Matka raz w roku zabierała nas na przedstawienie pewnego moskiewskiego zespołu. Wtedy nas kochała. Poza tym jednym dniem w roku na matkę nie działało nic. Już nawet prozak na nią nie działał, a co dopiero sen. Sen? Jaki sen? To właśnie przez nią nie mogę spać. Pamiętam jak z wyrzutem powtarzała: „Myślami zawsze jesteś gdzie indziej”, albo: „Nic nie robisz, tylko leżysz”. Teraz, gdy budzę się w nocy i patrzę na ciało z jej ciała, zwykle marzę o tym, by zrzucić ten ciężar, wyobrażam sobie, że robię się lekka i bez wysiłku unoszę się w powietrzu.

Mam takie wspomnienie: w środku nocy zadzwonił telefon.

– Słucham? – powiedziałam.

– Mamo, jesteś tam? – odpowiedział cichutki głosik mojej córki.

– Jestem kochanie, co się stało?

– Nie mogę spać, przyjdziesz do mnie?

– Teraz?

– Tak – wyszeptała.

– Przyjdę – odparłam i nieco się wyprostowałam.

Odłożyłam zdjęcie, narzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z pokoju. Zuzia jest o dziesięć lat młodsza od Reni, bardziej uczuciowa niż siostra, która od najmłodszych lat jest przebojowa i śmiała. To dla Zuzi rezygnowałam z wyciszania telefonu, na wypadek, gdyby potrzebowała mojej obecności w środku nocy. Drzwi do jej pokoju były uchylone. Leżała na wznak, przykryta po samą szyję. Kończyny nie mogą wystawać spod kołdry! Podeszłam i odgarnęłam jasne włosy, które opadły jej na czoło. Na chłodnych policzkach widać było ślady słonych łez. W takich momentach najlepiej sprawdzał się urywek czytanej na głos bajki, dzięki niemu Zuzia prędko zasypiała.

Pół godziny później wróciłam do sypialni, położyłam się do łóżka i przykryłam kołdrą tak, że widać było tylko głowę. Kończyny nie mogą wystawać spod kołdry!

*

Pozwolisz, że naleje sobie kieliszek wina? Kiedyś piłam mocniejsze alkohole, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że to, co pijesz ma znaczenie klasowe. Należy wiedzieć jakim winem się upijać. Należy wiedzieć, co zostanie wybaczone. Renia jest w takim wieku, że tylko wino jej w głowie, jak mnie kiedyś. Nie interesuje ją już życie matki. Ach, jeszcze wrócę do tego tematu, ale miałyśmy przecież porozmawiać o Patryku. A więc, poprzednim razem, kiedy przyłapałam Patryka w łóżku z listonoszką, rozważałam odejście w trybie pilnym. Wracam do domu z siatkami, obładowana jak wielbłąd i od progu słyszę jęki. Rozpętałam piekło. Nie wiem po co, przecież wcale mi na Patryku nie zależało. Ale to był mój dom, a w moim domu takich rzeczy nie będzie! Ale wiesz jak to się skończyło? Kiedy wyrzucił tę flądrę z domu, ryknął na mnie: „Ty idiotko” i nie było happy endu. Że on kupuje kwiaty, klęka, przeprasza, a ja rzucam się w ramiona, patrzę na niego z empatią, bo przecież musiało się coś w jego życiu zadziać, że dopuścił się niegodziwości. Kobieta powinna wybaczać mężowi? Och, tak, wybacza, a sama zmaga się z poczuciem winy i wstydem.

*

Mam czterdzieści lat, a wciąż nie stawiam wymagań! Jak ofiara losu. Leżę w łóżku z pilotem w ręku i skaczę po kanałach. Same gnioty, do tego powtórka „Mody na sukces”, szmiry dla staruchów. Ridge zerwał z Brook w odcinku 2355. Potem się schodzą i tak w kółko. Znasz to? Umrze seniorka rodu, Stephanie. Siostra Caroline jest lesbijką i wychowuje córkę wraz ze swoją partnerką, Danielle. Dom mody Forrester z tą bandą pierdzieli to moja jedyna rozrywka. Wcześniej, o siedemnastej, Teleexpress. Zresztą tu nie chodzi o nic, bo żadne karnety kulturalne, żadne bilety do kina czy teatru, żadne wyjazdy w Alpy, kurwa, na narty, ani tym bardziej luksusowe kolacje z homarami, nie zastąpiłoby mi tego, czego nigdy nie było między mną a Patrykiem.

No właśnie, czy wszystkie kobiety doświadczają tego samego? Że nagle coś pęka, coś wzbiera, jakby wulkan miał wybuchnąć? Bez względu na to, czy masz trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. I nagle myślisz sobie: „Dość, dłużej nie wytrzymam”. Masz ochotę rozpędzić się i rzucić na ten kawał mięcha, który leży na tapczanie w pokoju obok i dusić! A na koniec spakować walizki, wziąć prysznic i wyjść z domu. Na zawsze. I nieważne dokąd pójdziesz, wszędzie będzie lepiej niż na tej pustyni, na której powoli zdychałaś. Na której brakowało wody, brakowało kurwa wszystkiego!

*

Obcinam paznokcie. Dzwonek do drzwi o tej godzinie może oznaczać tylko jedno. Kurier  zawsze przyjeżdża punkt szósta. Otwierać w różowym szlafroku, który sięga do połowy uda? Co w tym złego, że próbuję poczuć się seksowniej. Pan Marek co dwa tygodnie przywozi paczkę z książkami.

– Dzień dobry – mówię, udając pogodną.

– Jeszcze dobry, podpisik tutaj – wskazuje lukę na moje nazwisko.

Uśmiecham się. Ale w głębi duszy czuje się jakbym robiła tani striptiz.

– Ładny szlafrok – rzuca komentarz, puszczając oko.

Nowe historie, nowe znajomości, moi nowi przyjaciele. Są Harlequiny, skandynawskie kryminały, Stephen King i kilka erotyków. Czytam, co popadnie. Czasem z nudów, czasem z intelektualnej potrzeby. Lubię też programy przyrodnicze. Przykładowo, „Sekretne życie drzew”:

„Obsypane śniegiem drzewa sprawiają wrażenie pogrążonych we śnie. Zimowy nastrój rzadko zakłócają jakiekolwiek odgłosy przyrody. Ta wszechogarniająca cisza jest jak cisza przed burzą. Już za chwilę dokoła rozlegnie się ptasi śpiew i w przyrodzie zapanuje wrzawa i zgiełk. Kiedy pierwsze promienie wiosennego słońca rozpuszczą śnieg, rozpocznie się jeden z najpiękniejszych spektakli przyrody. Taniec roślin…”

Czytała Krystyna Czubówna! Chciałabym, żeby po mojej śmierci, tym poważnym, dostojnym głosem odczytała na moim pogrzebie, listę moich życiowych błędów: źle wybrała męża, nigdy nie przedłożyła swojego szczęścia nad szczęście innych, nie wykorzystała żadnej okazji, nie zaznała miłości, a do tego umarła bez słowa.

*

Doleję sobie. Zmienię na chwilę temat. Dawno temu, dziewczynki były jeszcze małe, mieliśmy w domu psa. Daliśmy mu na imię Hak. Tak, jak kapitan z bajki o Piotrusiu Panie. Nasza starsza córka Reni go uwielbiała. Hak przywiązał się do nas tak bardzo, że po naszym wyjściu siedział na balkonie lub tarasie i wył. Czy dobrze mi się wydaje, że psy nie mają wspomnień? W każdym razie my też przywiązaliśmy się do naszego psiego dziecka (Patryk uwielbiał na niego wołać: „psie dziecko” albo „dzieciuch”). Kiedy zdychał… wiesz, jak zdycha pies? Sra pod siebie. I nawet kiedy, zdechł i żeśmy go pochowali, smród psiego gówna unosił się nad werandą. Ilekroć wychodziłam na taras, czułam jak ten zapach drażni nozdrza. Smród psiego życia i psiej śmierci! Hak wciąż był z nami. Tylko że kiedy zrobiliśmy remont, wyszlifowaliśmy podłogę i pomalowaliśmy ściany, obecność zniknęła. Śmierć stała się bliska. Ale po co o tym mówię? Widzisz czasem przychodzą nam do głowy rzeczy, które niewiele znaczą.

*

Poznałam kogoś. Spotkaliśmy się przy skrzynkach pocztowych, gdy pewnego ranka wyciągałam cały plik reklam, ulotek i różnych, innych głupot. Wtedy, ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w moim wieku. Wysokiego i prężnego, lekko szpakowatego. Rozmawialiśmy chwilę, ale wiesz ja w tamtym czasie wcale nie chadzałam na randki. Bo co niby miałam do zaoferowania? Rozciągnięte spodnie, twarz w depresji. W końcu zgodziłam się na spacer. Zgodziłam się pod jednym warunkiem, że to będzie pierwsze i ostatnie spotkanie. Ale rozmawialiśmy o kinie i brydżu i okazało się, że mamy podobne zainteresowania. Zaczęliśmy się spotykać, a ja wkładałam porządne sukienki i eleganckie buty. Zawsze zauważył. Miły, ułożony, wdowiec. Gdy chodził na zakupy, często wracal z czymś, co lubię: z czekoladą, albo orzeszkami w paprykowej posypce. Patryk nie kupował mi niczego. Związek z Janem był jednak platoniczny, ale czy to, że nie mam już sylwetki Celine Dion, oznacza, że nie mogę sobie pozwolić na pewną lekkomyślność w podejmowaniu życiowych wyborów? Po jakimś czasie zaczęłam się czuć jak dziewczyna na studiach, roztrząsająca wszystkie gesty i słowa mężczyzny, który jej się podoba. Z Janem butelka Cour de Mandelotte Bordeaux Blanc zawsze była do połowy pełna.

*

Zakochałam się. Ja, Lala Baum…

Miałam o tym porozmawiać z Janem. Umówiliśmy się w restauracji u Klarysy. Nie potrafię opisać nastroju jaki mi towarzyszył. Wbiegłam do lokalu. Jan siedział przy owalnym stoliku w kącie sali. Był zdenerwowany. Widziałam jego zdenerwowanie w sposobie, w jaki ruszał rękami. Cały chodził, drżał zniecierpliwiony. Kiedy podeszłam bliżej, zdałam sobie sprawę, że nagle nawet nie wiem, jak się z nim przywitać.

– Cześć, Lala.

Ale jakim tonem to powiedział… Cała zesztywniałam.

– Mam ci coś do powiedzenia – zaczął.

Odłożyłam torebkę. Usiadłam wygodnie.

– Poznałem kogoś.

Jak to? W jednej chwili poczułam, że moje ciało zamiera, jakbym ugrzęzła w betonie. Czy będę umiała wstać? – pomyślałam. Cisnęło mi się na usta, wszystko co najgorsze, ale, ostatecznie, odparłam krótko: Cudownie!

(Matka byłaby ze mnie dumna).

*

A więc, to tak! Jan ma kochankę! Ale czy naprawdę był mi coś winien? Kiedy wyszedł, zamówiłam kieliszek wina. Przez chwilę było mi wszystko jedno. Czyżby od samego początku chciał mnie wykorzystać? Pomimo kolejnych kieliszków, poczucie zdrady nie opuszczało mnie przez cały wieczór. Tym bardziej nie wiedziałam jak ukryć swój smutek przed Patrykiem. Czy wrócić do domu? Najchętniej bym się rozpłakała, ale tak po cichu. W końcu pomyślałam o dzieciach, jaka ze mnie matka. Jeśli nawet one wiedzą, że mam prawo do miłości, że mam prawo walczyć o względy mężczyzny i widzą to rozczarowanie.

*

Miasto po zmroku było imponujące. Zapięłam płaszcz i wyszłam z restauracji. Mogłam: złapać taksówkę i wrócić do domu albo spędzić noc u matki. Gdyby ojciec jeszcze żył… na myśl o nim ścisnęło mnie w gardle. Gdyby ojciec żył, za nic bym sobie na to nie pozwoliła! Pójdę do niej, pomyślałam, ale nie wyjaśnie powodów wizyty. Matka nie znosi słabości.

– Cześć mamo – zaczęłam i nerwowo ścisnęłam telefon.

– Lala, co znów o tej porze? – odparła.

– Pomyślałam… zostanę u ciebie na noc, co ty na to?

– Na noc?

– Tak – wydusiłam, a w moim głosie zawisł ciężar rezygnacji.

– U mnie?

– Mogę?

– Przyjedź – odparła

*

Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, jak czuje się czterdziestoletnia kobieta nocująca u matki. Kiedy nadszedł moment klęski?

Dlaczego wcześniej nie zauważyłam jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Potrafiłam czasem śmiać się z własnych żartów, ale i tak czułam się jak aktorka, która gra bez przygotowania. Jak to się stało, że tak się zmieniłam? To dlatego, że wszyscy mężczyźni są tacy sami! I ci od szalonej miłości, i ci od płodzenia dzieci! Jak miałybyśmy reagować na ich nielojalność? Ale dość tego, dość przymierzania kolejnych ubrań i rzucania ich na łóżko, strojenia się, malowania, bycia kobietą!

*

Matka mieszkała w samym centrum, w okolicy porośniętej owalnymi klombami. Trzy pokoje w kamienicy, wysoki komfort, łatwo się domyślić co było w środku: kilka niezbędnych sprzętów kuchennych, równo przystrzyżony dywan. Matka miała na imię Urszula… niby zwyczajnie, jednak imię kojarzyło mi się z beznamiętnością. Jedyny moment, kiedy miała w sobie trochę życia, zawierał się w jej pokasływaniu. Dźwięk kaszlu niemłodej już kobiety ma w sobie coś ohydnego. A jeszcze uwielbiała grać w bingo, w każde środowe wieczory spotykała się ze znajomymi, a potem leżała do późna w wannie upajając się wygraną.

*

– To ty. Gdzie byłaś? – powiedziała matka, uchylając drzwi w mokrym ręczniku na głowie.

– Cześć, widziałam się z Sabiną, byłam niedaleko… – nagle przerwałam.

– Wystarczy już.

Matka zmroziła mnie wzrokiem.

– Mogę wejść, czy będziemy rozmawiać w przejściu? – rzuciłam i wsunęłam się do środka.

Zdjęłam płaszcz, nałożyłam papucie i weszłam do kuchni.

– Nie rozumiem, jaką przyjemność sprawiają ci te nieustanne dramaty.

– Jakie dramaty?

– Mogłabyś się szanować.

– Szanować? – osłupiałam.

– Albo przynajmniej szanować własną matkę – ciągnęła.

– O co ci chodzi?

– Nie udawaj, Patryk dzwonił.

Wiedziałam. Chciał się poskarżyć Ależ on jest przewidywalny.

– Dzwonił? I co ci powiedział?

– Przestań! Dobrze wiesz.

– Co ci powiedział?

Z brzuchatego kredensu wyjęłam talerz landrynek w pudrowej posypce i czekałam na ruch matki, której obecność nagle wydała mi się przytłaczająca. Po chwili zaczęła:

– Powiedział, że zrobiłaś awanturę.

– Awanturę? – parsknęłam.

– Tak. I nastraszyłaś Zuzię.

– Niedorzeczność!

– Powiedział, że zagroziłaś odejściem.

– Co w tym dziwnego?

– Co z ciebie za matka?

– Nie mieszaj w to dzieci. Odchodzę od Patryka.

– Jak zwykle – powiedziała i podeszła do stołu.

– Nie próbuj…

– Czego?

– Wzbudzać we mnie poczucia winy.

– Chyba mam prawo wiedzieć?

– Czyżby?

– Jestem twoją matką!

– No cóż, nie wszystko się robi dla przyjemności.

*

Obudziłam się nagle z głębokiego snu, z głową zwróconą w stronę telewizora. Było koło trzeciej. Matka spała na tapczanie obok. Na nocnym stoliku stały dwa kieliszki, w których zostały małe łyczki musującego wina. W ostatnich tygodniach, któryś raz budziłam się w środku nocy, otępiała, z pustką w głowie. Matka wieczorami nie słuchała albo udawała, że nie słyszy. Rozmawiałyśmy o błahych sprawach, potem milkłyśmy, kiedy temat schodził na moje małżeństwo. Ale co dalej? Byłam bliska obłędu. Czy powinnam wrócić do Patryka? Z Zuzią widywałam się popołudniami. Odbierałam ją ze szkoły, a potem szłyśmy do jej ulubionej cukierni na gorącą czekoladę. Matka nieraz pytała: „Co z dziećmi?” Nie umiałam odpowiedzieć. Nie miałam planu.

Przynajmniej Reni w swoim młodzieżowym buncie uważała mnie za bohaterkę. Dlatego zdarzało się, że zasiadałam w matczynym fotelu jak bawarska królewna i wyobrażałam sobie, że znowu mam dwadzieścia lat i głowę w chmurach – tak jak córka. Że potrafię o własnych pragnieniach myśleć bez poczucia winy.

*

Matka zaczynała dzień koło piątej. Rozpoczynała od rytuałów, które nadawały strukturę jej codzienności. Całe życie tłumaczyła sobie, że jej szczęście będzie pochodził od stoików: dyscyplina, obowiązek, niezależny od okoliczności spokój.

Ja odwrotnie, czekałam co przyniesie nurt życia. Niby nic, a dla mnie wszystko. A może wrócę do Patryka? Tymczasem: gazety, książki, wiadomości, radio. Bywają w życiu takie dni, w których nie dzieje się nic i przemijają bez żalu. Nie pozostawiają po sobie wspomnień.

*

Któregoś dnia ugotowałam zupę pomidorową (przecier z zeszłorocznych warzyw) na kościach. Palce lizać. Czy miałam wyrzuty sumienia? Albo pretensje do świata? Do zupy zrobiłam też makaron. Miałam i nie miałam. W którymś momencie przypomniałam sobie, jak Jan stawał w kuchni, gdy przygotowywał posiłek. Zakładał fartuch z napisem: „Pan domu”, w którym wyglądał pociągająco. Chwyciłam za telefon. Zbyt wielu mężczyzn w życiu spotkałam nijakich i tandetnych, ale przecież on był inny. Co ja bym dała za miłe tête-à-tête z nim, podczas którego doszlibyśmy do wniosku, że zbyt wiele rozmów umknęło nam w ostatnich tygodniach. Ale co, jeśli naprawdę zaproponuje spotkanie? Przecież mam okres. Wstałam i podeszłam do okna. Zapach krwi, która poplamiła majtki i jej lepkość podcięła mi skrzydła. Znowu byłam rozczarowaniem. Do cholery! Może lepiej dać sobie spokój? Lepiej wrócić do Patryka, zająć się domem i dorastającą córką? Ogarniał mnie wstyd, ale wciąż czułam silne pragnienie, potrzebę zaspokojenia.

Z bijącym sercem wykręciłam numer.

– Lala… – wydusił głos po drugiej stronie słuchawki.

Nabrałam pewności siebie. Pomyślałam, że może czekał na mój telefon.

– Nie zadałeś pytania –  powiedziałam kokieteryjnie.

– Jakiego?

– Powinieneś zapytać: kto tam?

Zaśmiał się.

– Dobrze, a więc: kto tam?

– To ja, Lala – kontynuowałam.

– Dobrze, że dzwonisz.

– Czekałeś?

– Znasz mnie. Zawsze lubiłem nasze rozmowy.

– Spytałam, czy czekałeś właśnie na mnie?

Zamilkł na chwilę, po czym odpowiedział:

– Tak, Lala, czekałem.

– A więc?

– Jestem sam, wpadniesz?

„Czyżbym była jedną z tych, które biegną na każde zawołanie”? – pomyślałam.

*

Gdy byłam mała, lubiłam siadać w nocy na tapczanie, wyobrażałam sobie, że jestem rybką, która pływa w akwarium i spełnia życzenia.

Minęły lata, przestałam marzyć, ale zapach nieświeżej już ryby nadal unosi się gdzieś w powietrzu.

1 komentarz

  • Ale wspaniała i wciągająca historia, masz talent❤️. Ej czuje niedosyt, duży…poproszę wiecej 😘

Dodaj komentarz