Make room for oneself

Teatr Łaźnia Nowa, Virginia Woolf, Własny pokój, reżyseria: Zofia Gustowska, występują: Magdalena Osińska, Daniel Malchar, scenografia: Natalia Kozłowska, premiera: 25.05.2022

Kolejny spektakl, który obejrzałam w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa, to Wspólny pokój w reżyserii Zofii Gustowskiej, przedstawienie oparte na eseju i czerpiące z biografii Virginii Woolf, artystki wychowanej w wiktoriańskiej Anglii. Przyznam, że zawsze miałam słabość do tej pisarki i jej mrocznej osobowości; oderwania od rzeczywistości, chorobliwej koncentracji na sobie, przewrażliwionej duszy, tragicznych zmaganiach, stawiania sobie wysokich wymagań w sferze twórczości. Nosiła się ze swobodą, wywieziona na wieś tęskniła za Londynem; chaosem i gwarem miasta. Jak wiemy, los obszedł się z nią okrutnie. Pamiętam zachłyśniecie się po premierze filmu Godziny, bo to właśnie od niego owa fascynacja się zaczęła. „Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty”, kto by pomyślał, że takie banalne z pozoru zdanie stanie się otwarciem jednej z najważniejszych europejskich powieści. Modernistyczna epoka, w którą została wrzucona Virginia Woolf skupiała się na tworzeniu dzieł formalnie niepowtarzalnych i doskonałych, i to właśnie ten wymóg przełamywała angielska pisarka. Wyprzedzała swoje czasy? Nie jest to okazja na tego typu rozmyślania. Nie dziwi mnie jednak wybór Zofii Gustowskiej, aby to właśnie z Virginii Woolf uczynić bohaterkę dramatyczną i wskrzesić ją na scenie. I owo posunięcie – związane ze stworzeniem opowieści inspirowanej życiem i twórczością Virginii, ale ukazane poprzez jej własny tekst eseistyczny, wydaje się w pełni uzasadnione. Wszak pisanie kobiet, jeśli już udawało im się przebić przez stosowne dla nich milczenie, miało odbywać się według ustalonych ram; kobiety były „kształcone” na powieściopisarki, opowiadanie historii jest ostatecznie takie kobiece… Co innego zajmowanie się eseistyką, dziedziną związaną z krytykowaniem, wyrażaniem opinii, zabieraniem głosu, wtrącaniem się do polityki, prawa i obyczajów. Virginia Woolf zostawiła pokaźny zbiór tekstów, w których pozwala sobie mówić o kobietach, ba! ośmiela się wyrażać sądy na wiele innych tematów. W tym tkwi ten niezwykły paradoks – tym więcej mamy do powiedzenia, im dłużej milczymy.

*

Spektakl Własny pokój w reżyserii Zofii Gustowskiej spaja elementy biografii artystki z jej twórczą pracą i na wskroś feministyczną eseistyką. Podejrzewam, że obecność Virginii (Magdalena Osińska) na scenie, w trakcie zbierania się publiczności nie jest przypadkowa. Od razu miałam poczucie wtargnięcia. Każdy z nas, kolejno, wchodzi bez pukania, jak do siebie. Każdy zajęty szukaniem WŁASNEGO miejsca, pozdrawiający znajomych, nie zwraca uwagi, że w fotelu siedzi pogrążona w myślach kobieta. Czy Virginia pracuje zastanawiam się od razu i muszę przyznać, że ta scena dobrze mnie nastraja. Pozbawione zacisznego gabinetu pisarki tworzą w przestrzeni salonu, gdzie narażone są na najście innych osób i konieczność przerwania pracy. No i w końcu czy nazwalibyśmy pracą milczące zasiedzenie w fotelu? Zaraz po tym, jak gasną światła w przestrzeń Virginii wkroczy kolejna osoba, jej mąż Leonard (Daniel Malchar) z również ważną, jeśli nie ważniejszą własną pracą (korekta powieści żony). Pełen ironii i narracyjnych gier esej Woolf to analiza historycznych, społecznych, psychologicznych uwarunkowań pisarstwa kobiet, odnosi się do głównej tezy: kobieta musi mieć własne pieniądze i własny pokój, jeśli ma zajmować się twórczością literacką. Wreszcie w owym postulacie kryje się dużo więcej niż tylko chęć zwrócenia uwagi na kobiece pragnienia. Byłoby to nieco pretensjonalne, gdyby spektakl wyreżyserowany został tak, aby uwypuklić figurę kobiety uwięzionej w klatce powinności, w której budzi się nieokreślona, krucha duchowość, chociaż wykrzyczane przez Virginie słowa przyprawiają o zawrót głowy. Przyznam uczciwie, że gdyby Gustowska poprzestała na wykorzystaniu mikroportu tylko do tego, aby bohaterka wykrzyczała feministyczne przesłanie, byłabym zawiedziona, ale ostatecznie hałas bardzo płynnie stopił się z przedstawieniem ogromu cierpienia wywołanego postępującą chorobą psychiczną Virginii. To pomieszanie zostawia nas z jednej strony z poczuciem niedosytu; nie wiemy do końca co jest źródłem choroby, ale też staje się odskocznią do wypełnienia video instalacji, w której bierze udział Leonard. Przenosimy się w czasy współczesne, mąż odpowiada na pytania o sławną żonę, o ich wspólne życie. Mówi o Virginii półsłówkami, z ironią i sarkastycznymi docinkami, domyślamy się, że po niemal stu latach metafora o „wariatce na strychu”, którą skomponowała Woolf w eseju nie wychodzi z użycia. Swoją drogą, należy pochwalić Gustowską za to przedstawienie pisarki, jest ono bowiem w stylu samego jej pisarstwa, a więc przekraczające granice i płynne. No, ale jak o tym opowiedzieć w czasach tak płynnych jak nasze, zachowując przy tym pamięć o tle tamtych czasów? Okazuje się, że da się. Udało się Gustowskiej. Pomaga w tym również oszczędna scenografia w wykonaniu Natalii Kozłowskiej, którą w kulminacyjnym momencie zalewają głosy dobiegające przez radio, a przecież wcale nie dobiegające z zewnątrz, a z owładniętego przez chorobę umysłu Virginii, potęguje to odczucie, że w tej skromnej przestrzeni zadziewa się więcej niż jesteśmy w stanie dojrzeć.

Jedyne czego mi zabrakło, ale to już można uznać za zwykle czepialstwo, to zaakcentowanie krytyki eseju. Własny pokój Woolf poza oczywistym wkładem w myśl kobiecą, to również feministyczna utopia o nieograniczonej możliwości rozwoju indywidualności, esej Woolf spotkał się też z krytyką o marginalizowanie sytuacji czarnych kobiet. Ostatecznie „własny pokój” to nie tylko wydzielona przestrzeń mieszkania, to również metafora szukania miejsca, robienia sobie miejsca i w ogóle próba wejścia „do domu”. I choć wątek niewolników został podjęty w traumie Leonarda, Virginia go nie rozwinęła. Albo podjęła, ale za słabo.

*

Własny pokój w reżyserii Zofii Gustowskiej zasługuje na brawa. Godzinny spektakl, oszczędny, choć bynajmniej nie w samej dramaturgii, budzi emocje i zostawia z refleksjami. W niemal pustym wnętrzu „pokoju” udało się stworzyć twórcom spektaklu przestrzeń zatłoczoną i żywą, chorą i racjonalną. Przez godzinę mogliśmy ujrzeć bezmiar samej kobiecości.

Dodaj komentarz