Codzienność opowiedziana

Polska proza, co jakiś czas przeżywa trudności z codziennością, tak jakby pisarze i pisarki nie potrafili odnaleźć odpowiedniego klucza narracyjnego lub nie natrafiali na tematy, którymi mogliby zainteresować publiczność. Za ten stan rzeczy odpowiadają zapewne silne Schulzowskie tradycje prozatorskie, które zakładają, że przyglądanie się codzienności, powinno odbywać się w konkretnym celu: tropienia mitycznej strony zdarzeń.

Bywanie w realności nie jest, więc zadaniem prostym, szczególnie dla debiutantów. Zwłaszcza, że od nich wymaga się więcej – oczekujemy, że zaleją nas całymi passusami świetnie prowadzonej narracji, że skonstruują bohaterów na miarę Mistrzów, że język ich pierwszych etiud zaskoczy czytelników gęstością, a nade wszystko, umiejętnością uchwycenia w nim trudnych, ludzkich emocji. Biedni debiutanci…

Umówmy się, gdyby tak było, żylibyśmy w idylli, ale to nie znaczy, że nie zdarzają się debiuty dobre, a nawet bardzo dobre. Jednym z takich literackich odkryć jest, bez wątpienia, mikropowieść Trucizny Piotra Dardzińskiego, laureata II Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy” organizowanego przez Instytut Literatury. Autor, po kilku latach pracy nad ostatecznym kształtem książki, zdecydował się dać tekstowi szanse. Kilka zbiegów okoliczności (w tym fachu obok talentu trzeba mieć trochę szczęścia) i maszynopis trafił w ręce osób, które doceniły wrażliwość i sprawność językową pisarza. Trzeba przyznać, że jak na debiutanta, Dardziński daje czytelnikom wiele powodów do zadowolenia.

Trucizny otrzymały nowe otwarcie i to jest powód pierwszy.

(Anty)saga rodzinna

Żeby napisać książkę o rozkładzie, dramacie rodzinnym i przemocy, a przy tym nie otrzeć się o banał potrzeba dojrzałości. Literatura bliska życia, relacyjna, bierze się z mądrości, inaczej każdy „na starcie” próbowałby swych sił w tej dziedzinie pisania. Mierząc się z trudnym tematem łatwo utknąć na mieliźnie duchowej i emocjonalnej, czy popaść w sentymentalizm. Wystarczy chwila nieuwagi i już odtwarzamy utarte klisze. Nie dotyczy to jednak Trucizn. Nie jest to po prostu kolejna, dobrze skrojona literatura obyczajowa. Autorowi udało się w minimalistycznej frazie uchwycić przygniatające doświadczenia uczestników rodzinnego dramatu: ojca, matki, córki i syna. I proszę mi wierzyć: każde słowo prozy Dardzińskiego jest precyzyjne i trafia w punkt, od początku do końca.

Mocną stroną Trucizn jest język, ponadto akapity są wytrzymane, a całość spójna. Każde zdanie stoi na swoim miejscu, każde porównanie jest dokładnie takie, jakiego w danym momencie potrzebujemy. W ogóle język, a nawet „dar języków” moglibyśmy uznać za osobnego bohatera mikropowieści Dardzińskiego.

Wrócę jednak do fabuły Trucizn: opowieść rozgrywa się w Łodzi, choć samo miejsce jest raczej tłem historii i nie będę się nad nim rozwodzić. Narracja podzielona jest na cztery głosy. Każdy rozdział jest całostką, bardzo dobrze skomponowaną: poznajemy uczestników zdarzeń z różnych perspektyw: kiedy ojciec i matka mówią w swych osobnych monologach, otrzymujemy ich podwójny obraz. Przedstawiając wersje zdarzeń, opowiadają o sobie i współmałżonku. I ta polifoniczna narracja bardzo dobrze się sprawdza. Warto dodać, że monologi bohaterów nie są wrażliwymi opisami, tylko pełnymi nienawiści, rozpaczy i bezsilności aktami oskarżenia, a mimo to nie szukamy winnego. Próbujemy zrozumieć kim są te poranione osoby i jaka jest ich historia.

Rozpisanie osobnych partii jest prawdopodobnie świadomym zabiegiem: chwyt potęguje i tak dojmujące uczucie, że dialog między domownikami nie jest już możliwy. Osobne głosy dobywają się zza zamkniętych drzwi, ze schronu każdego domownika. Ale kiedy bohaterowie mają sobie coraz mniej do powiedzenia, to tak naprawdę krzyczą najgłośniej.

Najwięcej treści skupionej jest na ojcu.

To on rozpoczyna historie:

„Od rana próbowałem się dostać do pokoju, w którym żona zamknęła się z dziećmi. Pukałem, nasłuchiwałem, bałem się, że może przyjść jej coś chorego do głowy. Zawsze się bałem o jej głowę.

Bo jeśli na przykład wyskoczy z okna, to tylko ona z całej rodziny wyjdzie z tego cało. Podniesie się, zrobi krok nad martwymi ciałami, jakby nie chciała wdepnąć w gówno, i pójdzie przed siebie. Zbiorą się gapie, ale nikt jej nie zatrzyma. Co się dziwić, dzieciobójstwo jest nieuleczalną chorobą, w dodatku zakaźną. Ludzie się boją.”

Od razu domyślamy się, że w rodzinie „coś się dzieje”: czyn kobiety, która zamyka się z dziećmi w pokoju, może znaczyć naprawdę wiele, ale najczęściej znaczy jedno: ucieczkę przed sprawcą przemocy. Jeśli tak pomyśleliśmy, nie zawiodła nas intuicja. Rodzinna brutalność narasta z każdym, kolejnym zdaniem. Podejrzewamy do jakich scen dochodzi w mieszkaniu bohaterów…

Figura Boga-Ojca

Bohaterem wokół, którego zawiązana jest narracja jest Adam: opresyjny, uciekający w alkohol, mężczyzna, który jest do tego religijny – to właśnie ta cecha jest najbardziej dziwaczna, choć zaczynamy ją rozumieć w połączeniu z surowością Adama, dążeniem do kontroli i sztywnością. Ten wątek można interpretować klasycznie, z klucza psychologicznego: obraz Boga, to zinternalizowany obraz rodzica, głos rodzica staje się wewnętrzny głosem dziecka, a potem dorosłego. Ten etap rozwoju owocuje rozwojem superego, czyli struktury osobowości reprezentującą wartości moralne. Bóg rozumiany przez Adama nie jest łagodnym, opiekuńczym obiektem, który daje wsparcie, jest surowym rodzicem, który ma sztywne zasady i za najmniejsze uchybienia wyznacza okrutną karę. Czy taki właśnie był ojciec Adama?

Wątek Boga-Ojca pojawia się nie bez przyczyny. Tak sądzę. Można sobie wyobrazić, że jest to element świadczący o próbie rekompensaty braku ojca: najpierw ojca bohatera, a potem, kiedy zabraknie bohatera, jego syna Kajtka. Monolog syna jest skonstruowany na kształt modlitwy (rozmowy) z Bogiem-Rodzicem. Jest w tym jakaś obsesyjna chęć doświadczenia bliskości z figurą rodzicielską, której fizycznie już nie ma, a psychicznie, emocjonalnie i duchowo było zbyt mało. Zawszcze niewystarczająco, nie tak żeby zaspokoić potrzeby małego dziecka. Nienasycenie jest tu odpowiednim słowem.

Jeśli tak zrozumiemy ten element historii, to jaśniejsze wyda nam się początkowe zdanie wypowiedziane przez Adama: „dzieciobójstwo jest nieuleczalną chorobą, w dodatku zakaźną”. Paradoksalnie, ten wątek odwołuje nas do refleksji nad złożonym podłożem przemocy, która sięga pokolenia wstecz i wyrasta z podobnych traum zaniedbania, brutalności i braku. I chcąc nie chcąc jeśli zostaliśmy głęboko zranieni jako dzieci, najprawdopodobnie będziemy w przyszłości ranić swoje dzieci. Tak jak nas powoli zabijano i my będziemy zabijać.

Poznajemy też matkę: kobietę tańczącą taniec kata i ofiary, osobę głęboko współuzależnioną, która nie potrafi odejść. W powolną destrukcje rodziny wplątane są w końcu dzieci, które cierpią z bezsilności, poczucia krzywdy i niezrozumienia pokręconych losów dorosłych.

Mówienie językami

Adam przedstawiany jest przez Marie, swoją żonę, jako ktoś, kto posiadł dar mówienia językami. On sam, tłumaczy go następująco:

„– Ten dar to słowa modlitwy, które płyną z wnętrza człowieka. To mowa dziecka, które nie potrafi w inny sposób wyrazić swojej miłości do rodzica”.

Nienasycenie.

Przewrotność tego cytatu polega na tym, że to właśnie język staje się sączącą się trucizną, która wypełnia każdy zakamarek duszy bohaterów. A jednocześnie staje się źródłem niezrozumienia i krzywdy.

Każdy z bohaterów próbuje znaleźć język do opisu własnej kondycji duchowej, swojego bólu.

Debiut debiutowi nierówny

Trucizny to mocna proza. Esencjonalna. Głęboka. Niepozwalająca o sobie zapomnieć. Paradoksalnie, ta szczupła książeczka licząca dziewięćdziesiąt trzy strony jest bardziej wypełniona treścią, niż niejedna powieść. Każde jej zdanie pracuje i otwiera drogę do wielu znaczeń i sensów. Porusza wyobraźnie. Wiele trzeba dopowiedzieć. Bo właśnie po lekturze zaczyna się ta prawdziwa lektura, która wymaga od nas wysiłku i refleksji.

Autor Trucizn zajmująco dotknął tematu uporczywego braku, straty i niewyobrażalnego cierpienia, które każdy z bohaterów z osobna i na własny sposób przeżywa. Każdy z uczestników tego rodzinnego dramatu radzi sobie jak może z tym, co dostał i czego nigdy nic mu nie zwróci.

Poruszająca historia.

Bardzo dobry debiut.

Piotr Dardziński: Trucizny, Instytut Literatury, 2021

Dodaj komentarz