Przytłaczająca kobieca więź

Mira Marcinów, filozofka i psycholożka zajmująca się „teorią szaleństwa”, wydawała dotychczas książki świetnie napisane i przystępnie podane, ale naukowe, a nie fikcjonalne. Talent beletrystyczny Marcinów przebijał się w każdej z nich, zaczynając od Szaleństwa jako wyboru (2012), idąc dalej przez Niezabliźnioną ranę Narcyza (2018, napisaną razem z Bartłomiejem Dobroczyńskim), a kończąc na pierwszym tomie Historii polskiego szaleństwa (2018). Jednak Bezmatek, debiutancka książka Marcinów, to proza bardziej osobista i przejmująca, niż mogliśmy się spodziewać. Łączy ciekawość badacza oraz odwagę pisarza, przez co uzyskujemy nowe, ożywcze spojrzenie na relacje córka-matka. Bezmatek nie jest przy tym konwencjonalnym zapisem żałoby – wprawdzie znajduje tu odzwierciedlenie zarówno trwałość, jak i ulotność pamięci, ale jeszcze bardziej książka okazuje się poematem o miłości i o życiu. Pewnie dlatego tak trudno się od niej oderwać.

Marcinów weszła do literatury niezapowiedziana, co nie znaczy, że pisarstwo nie znajdowało się wcześniej w kręgu jej zainteresowań. W rozmowie z Zofią Zaleską toczącej się na łamach „Dwutygodnika” przyznawała:

Wszystko, co pisałam do tej pory, przypominało prozę z przypisami, a ja bardzo chciałam pisać po prostu prozę i szukałam do tego odpowiedniego języka[1].

I znalazła. Nawet jeśli język nie jest najmocniejszą stroną Bezmatka, jest on zdecydowany i pewny sensów, które chce przekazać. Marcinów tworzy krótkie, urywane zdania, będące odpowiednikiem intensywnych emocji przeżywanych przez bohaterkę.

Książka oparta jest na koncepcie (metaforze). Tytuł dla swojej historii autorka zaczerpnęła ze słownika pszczelarskiego – Bezmatek to rodzina pszczela pozbawiona matki pszczelej. Swoją inspirację tak tłumaczyła w rozmowie z Zaleską:

Trafiłam na forum pszczelarskie […] Czytałam porady, co robić, gdy umrze matka pszczela, a także opisy przedstawiające zachowanie osieroconych owadów, i bardzo mnie to poruszyło. Niespokojne, zdezorientowane pszczoły wydają z siebie bardzo charakterystyczny dźwięk, takie jednostajne buczenie[2].

Książka składa się z czterech części. Pierwszą z nich wypełnia opis matki widziany oczami dziecka i dorastającej kobiety – znajdują się tu nierzadko naiwne fantazje na temat wielkości matki, typowe dla dzieci. W drugiej części znajdziemy zdarzenia z roku naznaczonego chorobą matki – wizyty w szpitalu, spełnianie próśb, rozmowy, zapis obecności. Trzecią część wypełnia przejmujący okres po śmierci – widzimy tam narratorkę, która wyszukuje odpowiednie ubrania do trumny, maluje paznokcie zmarłej matce, myje ją i ubiera. Towarzyszymy bohaterce w ostatnim pożegnaniu matki, pogrzebie. Czwarta część jest już zapisem żałoby – próbą pogodzenia się z utratą i zaakceptowaniem siebie w nowej roli. To tutaj autorka stawia pytanie o tożsamość: „Kim zatem jestem, jeśli nie córką”? To, w jaki sposób Marcinów rekonstruuje zdarzenia, jest z pozoru niespójne i fragmentaryczne, ale całość jest bardzo sugestywna i pełna. Autorka odważnie odkrywa uczucia bohaterki. Przez fizyczną, niemal sensualną bliskość, czytelnicy zostają wprowadzeni w świat jej przeżyć i towarzyszą jej w chwilach skrajnych, egzystencjalnie ostatecznych.

Bez wątpienia chodzi tutaj o kobiety oraz o ten wątek ich historii, który, skrywany, utajony gdzieś pod powierzchnią, wychodzi poza ramy pisania o żałobie. Przenosi on czytelników w sferę pytań o to, czy istnieje jakieś szczególne kobiece dziedzictwo. Właśnie ten motyw jest w Bezmatku szczególnie interesujący, ponieważ doznanie braku matki sprawia, że bohaterka zaczyna obsesyjnie się zastanawiać nad swoją tożsamością. Przewija się tu wątek kobiecych ról i naturalna ciągłość doświadczeń – naprzemienne bycie córką oraz bycie matką.

Trzeba przyznać, że motyw relacji córka-matka, choć zdarza się w polskiej literaturze, nie jest w ostatnich latach szczególnie eksploatowany. Debiut Marcinów podjął go na nowo z zaakcentowaniem wątku tożsamościowego. Autorka Bezmatka opisuje go na dwa sposoby. Po pierwsze analizuje „bycie z matki”, czyli podobieństwo historii, zbieżność życiorysów oraz gestów, ruchów i pragnień, przejęcie charakterystycznych zachowań. Po drugie bada szczególny rodzaj sieroctwa córek, doznanie braku, którego nie sposób wypełnić, a które przenosi do świata fantazji, tworzy nadbudowę do realnych doświadczeń na temat utraconego dzieciństwa i pozycji, jaką zajmowała w nim matka. W tym kontekście dzieciństwo rozumiane jest jako stan sprzed śmierci matki, jako czas bycia córką (budowanie tożsamości na podstawie tej konkretnej roli). Marcinów zdaje się mówić, że ta pierwotna (kobieca) więź jest czymś niepojętym: przytłaczającym, zarazem fascynującym i czułym.

Już na pierwszych stronach książki bohaterka tak charakteryzuje matkę:

„Potem pije wódkę i popija piwem. Robi się wesoła, głośna i tańczy jak Tina Turner. Innym razem robi się smutna, płacze, pali, a łzy ze smarkami mieszają jej się na łuku Kupidyna. I taka wyniosła się zdaje, kiedy siedzi przodem do mnie, załamana matka, gdy ją suszy i próbuje rozmawiać serdecznie o sensie życia”[3].

W innym miejscu:

„Babcia nosiła podomki, a mama: szpilki, skórzane ołówkowe spódnice i obcisłe bluzki. Tak ją pamiętam. Miała sto sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, włosy kasztanowe, skórę oliwkową, a nawet rodzina mówiła o niej „wysokoczarna”[4].

Ten delikatny opis pozostaje jednak dziecięcą fantazją, przesiąkniętą niezachwianym entuzjazmem i podziwem. To doskonały przykład na to, jak łakome, lojalne i nieznoszące sprzeciwu potrafi być podobne uczucie.

Marcinów dotyka trudnych doświadczeń bohaterki – dzieciństwa naznaczonego chorobą alkoholową matki, życia w cieniu jej chwiejnych stanów emocjonalnych i nieprzewidywalnego zachowania. Mimo to nie pozostawia wątpliwości, że bez względu na to, jaka jest, rodzicielka jest dla swojej córki całym światem. Miłość dziecka jest zachłanna, ale może za ową obsesją kryje się właśnie brak miłości? Ciągłe nienasycenie jest raczej oznaką dziecięcego deficytu uczuć, nie ma tam miejsca na kalkulacje, oceny. Bohaterka-dziecko nie domyśla się powagi sytuacji, ponieważ sprawy dorosłych przedstawiają się dzieciom zupełnie inaczej. Matka stoi na piedestale i pozostaje figurą niepodlegającą ocenie, kobietą mimo oczywistych słabości idealną. Niebawem staje się także autorytetem w kwestiach kobiecości, a także przekazuje córce szczególne dziedzictwo: umiejętność „bycia matką”.

Znajdziemy więc w książce Marcinów wzruszającą rekonstrukcję procesu tworzenia się tożsamości poprzez identyfikację. Narratorka wywyższa postać matki, próbując w jej losie, zamiast choroby i piętrzących się w konsekwencji problemów, zobaczyć przejawy siły, namiętności i woli życia. I nawet jeśli bohaterka wyznaje: „Nigdy nie było mdło. Wręcz przeciwnie: bywało za ostro”[5], dociera do nas głównie przesłanie o miłości ponad wszystko. Mógłby w tym wątku zaistnieć motyw pojednania, wybaczenia. Jednak, aby móc wybaczyć, trzeba najpierw doznać krzywdy – ta wydaje się w Bezmatku raczej zaprzeczona i wyparta. Tli się w owej historii raczej przesłanie, że jako jednostki ludzkie jesteśmy słabi, złożeni, potrafimy również krzywdzić tych, których kochamy.

Autorka Bezmatka stworzyła także przejmującą opowieść o życiu i śmierci. Kiedy matka narratorki zaczyna chorować na postępującą, nieuleczalną chorobę, czas zatacza koło. Następuje zamiana ról: córka staje się piastunką matki, pielęgnuje ją, otacza troską. W tym wątku także ukryta jest ciągłość – stan, w którym matka nigdy nie umiera, przynajmniej symbolicznie, ponieważ istnieje dziedziczenie funkcji. Książka Marcinów jest jednak również o tym, że rodzicielka w świadomości dziecka zawsze pozostanie figurą, której nie da się oddzielić od roli. Z trudem przychodzi przecież myśleć narratorce o losie matki jako jednostkowym istnieniu, które byłoby odizolowane od subiektywnego przeżywania jej właśnie jako matki.

Mimo że w literaturze znajdziemy wiele książek z kręgu „literatury matkośmiertnej” pisanej przez mężczyzn (wystarczy wymienić: Marka Bieńczyka, Tadeusza Różewicza, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego), to polska proza nie może poszczycić się szczególną tradycją takiego pisarstwa kobiecego. Owszem, znajdziemy historie o kobiecym doświadczeniu żałoby po stracie bliskich mężczyzn – przykładem z ostatnich lat niech będzie książka Umarł mi Ingi Iwasiów lub Ćwiczenia z utraty Agaty Tuszyńskiej. Jednak ze względu na szczególny charakter więzi, jaka łączy córki z matkami, wspomniane książki tylko z pozoru mówią o tym samym. W rzeczywistości dotyczą zupełnie innego przeżycia, ponieważ więź tworząca się między matką a córką jest przecież wyjątkowa.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że debiut Miry Marcinów to dobra proza, mięsista, bliska życia. To być może jedna z najciekawszych książek podejmujących temat utraty, jakie zostały wydane w ostatnim czasie.

M. Marcinów, Bezmatek, Wołowiec: Czarne, 2020.

Dodaj komentarz