Rozłożyło mnie, więc leżę w łóżku, faszeruję się imbirem z cytryną i miodem. Wokół same smarkatki. Miałam obejrzeć film Tar, ale to wymaga niestety zwleczenia się z łóżka i wyjścia, a póki co, to poza moim zasięgiem. No i przyznam szczerze, komentarz do filmu Bartosza Sadulskiego, wcale mnie nie zachęcił. Pomyślałam – dwie i pół godziny w kinie, to nie jest znowu takie nic, zostaję. Chociaż poszłabym dla gry aktorskiej Cate Blanchet. Na każdym kroku trudne wybory. Piszę o tym, bo może ktoś poszedł, albo pójdzie i mi opowie. Barbara Sadurska na swoim profilu wrzuciła zajawkę na temat filmu Właściciele, który jeszcze można obejrzeć w krakowskim kinie Kika. Szłam, wszędzie bym poszła, ale jak już wspomniałam – leżę. Ostatecznie leżę ze starą weekendową Wyborczą, książką z Ha!artu Kathy Acker Krew i flaki w szkole średniej i laptopem na kolanach. Mam bilet na niedzielę do Łaźni na spektakl Rysovej Miłosna wojna stulecia, książkę o tym samym tytule Ebby Witt-Brattstrom też mam, ale co z tego. Leżę z nadzieją, że do niedzieli się wyliżę. Z braku laku, w laptopie odpaliłam stronę Nowe Horyzonty VOD i obejrzałam film Godland, a do tego czynu pchnął mnie Jarek Czechowicz. Wielki Brat patrzy! Niby cichutko siedzę, niby taka chora bidula, ale wiem, co w trawie piszczy ha ha. Więc, do brzegu. Godland. Kolejny z bożych, samotnych posłańców, tym razem pastor Lukas, przemierza drogę. Akcja toczy się pod koniec XIX wieku przez moment w Danii, skąd bohater wyrusza w podróż przez Islandię, gdzie stopniowo gubi się w świecie, którego kompletnie nie rozumie. Zatacza się i upada pokonany przez surową pogodę, jałową ziemie, samotność. Lucas został wybrany do założenia kościoła w islandzkiej społeczności, więc przedsięwzięcie jest doniosłe. Przedziera się przez wyspę raz pieszo, raz konno, w końcu na noszach, co w tej sytuacji jest raczej synonimem ostatecznego upadku na duchu. Pastor wlecze na plecach ciężki aparat fotograficzny, jego celem jest fotografowanie spotkanych osób, ale podczas drogi nie widać nikogo, a współuczestników wyprawy traktuje trochę z góry. Nie wpada jednak na pomysł, aby uwiecznić świat wokół. Nie do końca wiadomo, jakie kryteria należy spełnić, żeby zostać dostrzeżonym przez bożego sługę, ale w tym wypadku również przez artystę. Biedny Lukas coraz częściej podejmuje lekkomyślne decyzje, jego ego chce panować nad „dzikim” krajem i lokalnymi przewodnikami. Lukas wyruszył na „podbój” kraju, ale okazuje się, że ten niełatwo się podda. Kiedy półżywy, niesiony na noszach przez towarzyszy wyprawy dociera do małej islandzkiej osady, kiedy w budowie kościoła pomaga mu społeczność, nawet wtedy, Lukas trzyma się swojej misji, aby górować. Film zbudowany jest na kontrastach ducha i ciała, ale również na metaforze wnętrza jako dzikiej nieokiełznanej przyrody, której piękno i niebezpieczeństwo zarazem, tworzą bezdenne wąwozy, rozległe połacie lawy, rwąca woda. Przyroda współgra ze stanem duszy bohatera, odkrywając jego prawdziwy charakter, docierając w końcu do krańców krainy. Godland porusza kilka wątków jednocześnie, wiarę, sens zorganizowanej religii, nietrwałość bytu. Lukas wypełnił boskość krainy swoim aroganckim ego i kapryśnym usposobieniem. Ani się obejrzałam, a dwie i pół godziny minęło, a przypominam boli mnie krzyż i mam prawo być nieobiektywna. Choć z początku podchodziłam do filmu sceptycznie, na koniec odetchnęłam z ulgą.