Papierkiem lakmusowym dobrej krytyki jest, jak się wydaje, jej zdolność do ciągłej autorefleksji. Pisarz ma prawo nie wiedzieć, co napisał, krytyk – nigdy. Kiedy jednak do literackiego obiegu weszła proza Waldemara Bawołka, zasadę tę trzeba było zrewidować.
Od wydania debiutanckiego zbioru opowiadań Delectatio morosa (odkrytego dekadę po publikacji) pisarz nieprzerwanie prezentuje swój charakterystyczny styl, na który składają się: niezwykle subiektywna narracja, opisy myśli i odczuć, nieustanne monologowanie oraz oniryczne, schulzowskie partie. Gdyby jednak chcieć określić tę twórczość jako po prostu ciekawą, okazałoby się, że całkowicie wymyka się ona takim ocenom. Lekturze poprzednich książek Bawołka mogło towarzyszyć poczucie braku stabilności: w tej prozie wszystko wydaje się nie takie, jak być powinno. Treść ulega „rozpadowi” za sprawą eksperymentalnej nadbudowy formalnej. W ramach „rekompensaty” utwory są dopracowane pod względem językowym – osobliwe zdania czyta się gładko, jest w nich wewnętrzny rytm i melodia, która niesie czytelnika przez kolejne strony tekstu. Jeśli Bawołek eksperymentuje, to robi to świadomie. Wyjątkowym popisem umiejętności pisarza jest wydany w ubiegłym roku Bimetal, książka, której rozbita, płynąca dwutorowo narracja ubogacona jest przez fantasmagorie pisarza, oniryczne i niezwykle wyrafinowane poetycko fragmenty.
W przypadku najnowszej prozy, książki Pomarli, wydanej nakładem Wydawnictwa Czarne, jest podobnie – ale też nieco inaczej. Owo „inaczej” jest tutaj jak pryzmat, odbijający i ukazujący z innej perspektywy to, co z pozoru dobrze znane. Pomarli to zbiór epitafiów, które odsyłają do klasyka tego gatunku, Umarłych ze Spoon River Edgara Lee Mastersa. Tyle tylko, że Bawołek odwraca konwencję i zamiast zmarłych, którym amerykański poeta oddał głos, aby opowiedzieli o własnych egzystencjach, znajdujemy narratora, wspominającego swoich bliskich i mówiącego o relacjach łączących go z krewnymi.
W haśle „Cała moja literatura to Ciężkowice i ja” odnawia się sposób doświadczania więzi w warunkach niewielkiej społeczności. Problem bliskości u Bawołka jest „wymuszany” przez fizyczną bliskość mieszkańców Ciężkowic, będącą elementem stałości i zakorzenienia (od pokoleń trwają oni we wspólnej przestrzeni).
Temat odchodzenia i pracy pamięci jest dla narratora Pomarłych czymś naturalnym – egzystowanie pośród miejsc, które niegdyś dzielił ze zmarłymi, nie pozwala zapomnieć. Ich duch unosi się nad głowami tych, którzy zostali. Wpływa to niewątpliwie na postrzeganie czasu. U Bawołka przeszłość miesza się z teraźniejszością, zacierają się granice między realnością a przewidzeniem. Narrator jest raz małym chłopcem, innym zaś razem dorosłym mężczyzną; mimo to świat wokół niego wydaje się jednakowy, jakby zatrzymał się w miejscu. Zmieniają się tylko „proporcje”: stosunek pomarłych do tych, którzy zostali.
Schulzowska cykliczność
Aldona Kopkiewicz pisała o Pomarłych na łamach „Dwutygodnika”:
O Bawołku chętnie pisze się, że to awangardowy pisarz z prowincji; szala, na której waży się literacki eksperyment i małomiasteczkową egzystencję, przechylała się zresztą na różne strony w kolejnych książkach, tu wydaje się doskonale wyważona[1].
Kopkiewicz kładzie akcent na „wyważenie”, które sprawia, że styl Pomarłych jest zbieżny ze stylem innych książek Bawołka, ale jednocześnie książka ta wydaje się bardziej melancholijna od pozostałych. Emblematyczne dla pisarza jest to, że używa osobistych doświadczeń jako przeciwwagi dla literackiej fikcji, tworząc coś między eksperymentem a prozą postawangardową, w której ważną rolę grają wątki autobiograficzne. Ciężkowice stają się epicentrum, w którym jak w soczewce kumuluje się doświadczenie relacji, wzajemnego towarzyszenia sobie w drodze życia. Narrator przywołuje bliskich w momentach głębokiej samotności: „[…] gubię się. Za każdym zakrętem kryje się kilka dróg, każda z nich może się okazać niewłaściwa”[2]. Poczucie bezpieczeństwa budowane jest za pomocą sięgania pamięcią wstecz, przywoływania zmarłych.
Wróćmy do Kopkiewicz:
„Ciężkowice, małe miasteczko, stają się istotą tego pisarstwa, ponieważ ich rozmiar wymusza specyficzny dystans sąsiedztwa. Ten dystans zaś stanowi podstawę portretu, który rysuje Bawołek, odległość ani za bliska, ani za daleka, tyle, by dostrzec postać, by zaznaczyć moment otarcia”[3].
Narrator Pomarłych staje się nomadą, który zamiast wyruszyć w rzeczywistą wędrówkę, udaje się w duchową podróż w czasie. Geniusz Bawołka tkwi w podwójnym kodowaniu – z jednej strony narrator rozpamiętuje zmarłych, a z drugiej szuka sposobu, żeby opowiedzieć o sobie. Peryferyjna rzeczywistość (tak ceniona przez pisarza) staje się oparciem dającym ciągłość doświadczenia. Niegdysiejsza obecność sąsiadów i krewnych, których losy splotły się w małopolskiej wsi, jest dla narratora probierzem tego, co zaszło w międzyczasie. Wszystko w tej książce powraca: myśli, obrazy, motywy, słowa, miejsca. Ukazana jest w Pomarłych przejmująca, osobista perspektywa, polegająca na patrzeniu na miejsca i z miejsc wypełnionych kiedyś przez obecność bliskich.
Pisarz tropi ślady zmarłych, ich odradzające się w pamięci gesty, wspomina niewytłumaczone fakty. Spostrzegawczość autora nie ogranicza się do rzeczywistości społecznej, sięga głębiej, do sfery ducha. Przywołajmy słowa bohatera:
Rozpamiętuję przeszłość, bo nie potrafię odnaleźć momentu, kiedy mój los został przesądzony, kiedy złośliwy Bóg rzucił o ziemię tysiącem twarzy. Uświadamiam sobie, jak bardzo troszczymy się o to dotychczasowe bycie, każdego dnia szukając jakiegoś uchwytu w prostej czynności, gdy sięgamy po największy skarb tego drugiego człowieka, jego oczy jak klejnoty lśniące łzami, gdy nas żegnają. To życie, tak cicho milczące, razem z odlatującymi motylami unosi się wśród tumanów kurzu[4].
Swoją najnowszą książką Bawołek dołącza do wspólnoty twórców podejmujących temat odchodzenia. Jest ich wielu, wystarczy wspomnieć Marcela Prousta czy Rolanda Barthes’a. Wprawdzie autorzy ci odnoszą się do konkretnego doświadczenia straty matki, ale piszą też o stracie, jaką na każdym etapie życia przeżywa każdy z nas. W tym gronie znajdują się również Tadeusz Różewicz, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki czy Marek Bieńczyk.
Doświadczenie intymnego
Za każdym razem w kontekście twórczości Bawołka uderza niezwykła siła jego „literackiej osobowości”. To z niej czerpią bohaterowie, stając się porte-parole pisarza, który kreśli swoich bohaterów, odwołując się do własnych doświadczeń. I choć jego pisanie czerpie z tego, co intymne, nie jest tylko subiektywne. Pisarz w niezwykle sugestywny sposób czyni z siebie lustro dla swoich bohaterów. Świadomy własnych duchowych doświadczeń, potrafi o nich myśleć jak o cudzych. Jest to jedna z tych cech pisarstwa, które sprawiają, że losy bohaterów są nam tak bliskie. Pomarli przenoszą nas w złożony i wielowątkowy świat bohatera, który rozpamiętuje przeszłość i wspomina bliskich, aby poradzić sobie z dojmującą samotnością, oswoić ją i na swój sposób zrozumieć.
Pomarli to epitafium dla tych, którzy odeszli, ale też książka o tych, którzy zostali. A nade wszystko o tych, którzy noszą w sobie pamięć. Bo przecinające się światy – teraźniejszość i przeszłość, życie i śmierć, fikcja i realizm – tworzą w tej prozie obraz ontologicznej pełni. Odnoszę wrażenie, że pofragmentowane wspomnienia spajają się w narrację o tym, jak ważne są więzi łączące ze światem i ludźmi. Zerwanie ich jest krokiem w przepaść samotności i odosobnienia. Może dlatego w Pomarłych temat przemijania nigdy nie schodzi na drugi plan. Okazuje się, że nawet bez fizycznej obecności możliwy jest bliski kontakt z tymi, którzy odeszli. Może dlatego, że u Bawołka wszystko jest możliwe. Pomarli opowiadają o zmianie perspektywy. Pisarz nie zatraca w niej jednak siebie. I daje nam kolejną świetną książkę.
Przypisy
- A. Kopkiewicz, Sąsiadowanie, „Dwutygodnik.com”, https://www.dwutygodnik.com/artykul/8733-sasiadowanie.html [dostęp 20.05.2020].
- W. Bawołek, Pomarli, Wołowiec 2020, s. 157.
- Tamże.
- W. Bawołek, Pomarli, s. 17.