Z pisarzem Waldemarem Bawołkiem rozmawiają: Paulina Dąbkowska i Tymoteusz Milas
Waldemar Bawołek: Skąd taka desperacja, żeby w środku pandemii przyjechać do Ciężkowic?
Tymoteusz Milas: Chcieliśmy zagrać „w dwa ognie” z Waldemarem Bawołkiem. Tak jak dwóch torreadorów, jeden z przodu, drugi z tyłu…
Waldemar Bawołek: Ale nie musisz mi dalej tłumaczyć, o co w tej rozrywce chodzi…
Paulina Dąbkowska: Tak! Stwierdziliśmy, że trzeba złapać byka za rogi. I wykorzystać szansę, żeby – mimo pandemii – porozmawiać.
Waldemar Bawołek: A w jaki sposób żeście się wspólnie porozumieli?
PD: Miałeś przyjechać do Łodzi na spotkanie autorskie w marcu, które miał prowadzić Tymon (red. spotkanie nie odbyło się z powodu koronawirusa). Ja, w tamtym czasie pisałam recenzję „Pomarłych”. Tak znaleźliśmy wspólny temat. Zresztą siedziałeś mi w głowie: artysta-samotnik, mieszkający na uboczu, twoje życie można by porównać z sytuacją Beksińskiego, który…
WB: Nie widzę żadnego podobieństwa między nami.
PD: Chodzi mi o podobieństwo związane ze stylem życia, wyborem egzystencji.
TM: Ty już inspiracji Beksińskim się nie wyprzesz. Podobnie jak on jesteś outsiderem.
WB: Ale wydaje mi się, że nie ma między nami podobieństwa. Beksiński nakłada się na mnie w sposób przez ciebie przefiltrowany. To jest twoje subiektywne odczucie. Można już zauważyć wiele między nami, po obejrzeniu tego filmu biograficznego o nim… Nooo, tym…
TM: „Ostatnia rodzina”.
WB: Tak. Po pierwsze, Beksiński mieszkał długo w Sanoku, a po jakimś czasie wyjechał do stolicy.
PD: Ale niechętnie.
WB: Więc to już jest przepaść między nami. Po drugie, on w domu miał rodzinę pokoleniową, ja mam tylko matkę.
TM: Ale może o tobie też kiedyś powstanie film, jak o Beksińskim…?
WB: Teraz „powstaje”, właśnie w tej chwili, jak rozmawiamy.
TM: Bądźmy poważni. Zdradzę swój osobisty powód powrotu do Ciężkowic. Interesuje mnie miejsce, w którym twoja literatura styka się z twoją rzeczywistością. Jedyną, potencjalną.
PD: Twoje historie pokazują, że będąc wiernym Ciężkowicom, tworzysz je dla czytelników na nowo, jesteś też o krok od stworzenia mitu na temat Ciężkowic i twojego miejsca w nich. We współczesnej literaturze jest to wyjątkowa zaleta.
WB: Wada!
PD: Waldku, nie kokietuj!
WB: Dobrze, to ja będę kontynuował twoją myśl… To, o czym mówisz, nie bierze się z jakiejś kalkulacji pisarskiej, tylko to jest wyznacznik mojego życia w Ciężkowicach. Jestem tu od urodzenia. Rzadko stąd wyjeżdżam. Raz zadałem sobie pytanie: „Co ja mogę robić w tym życiu?”. Nagle zacząłem czytać dużo lektur i pomyślałem, że o wiele łatwiej mi będzie żyć, gdy zacznę wymyślać siebie w literaturze. Taka codzienna praca, moje grafomaństwo ulży mnie i być może też komuś zrobi przyjemność. Okazuje się, że mój onanizm pisarski stał się wartością dla innych ludzi. Masz z tego satysfakcję?
PD: Oczywiście, że mam. Ale mówiłeś, że mamy się przygotować na rozmowę o życiu, nie o literaturze. A zaraz potem twierdzisz, że to jedno i to samo.
WB: Nie da się tego rozdzielić. Już teraz. Powiedzmy, że 10 czy 15 lat temu można by na to popatrzeć z dwóch stron. Bawołek jako mieszkaniec i Bawołek jako pisarz. Ale to się zmieniło. Ja tym pisarstwem żyję jak oddychaniem, piciem kawy, piwa. To pisanie jest jak czynność fizjologiczna. Ale nie będę się powtarzał, mówiłem już kiedyś o tym.
TM: Mnie twoja literatura kojarzy się z „życiopisaniem”.
WB: To pomyliłeś mnie z Edwardem Stachurą. On żył i tworzył zupełnie inaczej. On był cały czas w ruchu.
PD: Literacki nomada, ciągle w ruchu, kiedy Ty (fizycznie) w jednym miejscu, za to duchowo rozbiegany…
WB: Tak! On ciągle miał nowe spostrzeżenia, nowe doświadczenia. To nieporównywalna sytuacja z moją. A ja po prostu jestem cały czas w tym samym punkcie i muszę więcej wysiłku włożyć w to moje pisanie. Mieszkając w takich Ciężkowicach, muszę codziennie sobie myśleć, że napiszę nowe zdanie, które będzie nośne literacko. Taka codzienność… Wydaje się takie heroiczne, to co ja robię. U mnie raczej wyobraźnia jest w ruchu.
TM: I pewnie dlatego nie przestajesz zadziwiać krytyków, którzy porównują Cię do Schulza.
WB: Moje Ciężkowice są taką pożywką dla literatury, jak ten Drohobycz u Schulza. Tylko że Schulz strasznie mało napisał, bo go zastrzelili. Nie zdążył.
PD: Trochę kontynuujesz ten wątek schulzowski.
WB: Zachwycony byłem swojego czasu tym Schulzem. Czytałem tak jego opowiadania i zadałem sobie pytanie: „Może ja też tak potrafię pisać?”.
PD: U ciebie jest podobna cykliczność, sezonowość jak u autora „Sanatorium pod klepsydrą”.
WB: Ale on pisał zupełnie inaczej, bo pracował nad mitem. A u mnie jest codzienność. U Schulza każda postać była mitycznością; coś, co przerabiał w potęgę religii. A ja z byle czego robię literaturę. Wyjdę, celofan po cukierku ujrzę na ulicy i już epifania. Schulz to mesjasz, ja: tylko apostoł.
PD: No dobrze, z jednej strony mówisz o literaturze jako o zmyśleniu. Z drugiej strony mówisz, że literatura to jesteś ty, że to twoje życie. To mówimy w końcu o „prawdzie” czy nie?
WB: Nie, absolutnie nie, prawda nie ma tu nic do rzeczy. Wszystko jest zmyśleniem. Chodzi o to, że ja jestem z boku siebie. Dystansuję się od samego siebie. To polega na tym, że tego Waldka, który teraz tutaj z wami siedzi, nie ma. Waldek jest tylko w tym, co uda mu się napisać. Wykreować tę własną postać. Przecież ja nie robię nic, co by mogło mnie umiejscowić w rzeczywistości. Oprócz opieki nad matką. To jedynie prawdziwa czynność, którą wykonuję.
Najpiękniejszy w pisaniu jest moment, gdy się zasiada i celebruje ten proces, to jest wygłaszanie homilii podczas sumy. O tej grafomanii wam mówię, bo ja mam taki tryb życia, że codziennie siadam i piszę, czasem nawet nie wiadomo o czym. I wtedy widzę siebie w takim krzywym zwierciadle. No to nie będę pisał, że poszedłem się wysikać, zrobiłem sobie kawę czy herbatę. To nie jest materiał do tego, aby komuś błyskotliwie zaimponować. Więc zaczynam każdą postać kreować, za każdym razem tworzyć ją na nowo, wracać do przeszłości, którą za każdym razem można na nowo zmyślić. Przeszłość istnieje tylko w czasie czynności wymyślania.
PD: Nie masz czasem tak, że chciałbyś „tym wszystkim” pieprznąć, wyjechać, zacząć od nowa i może napisać o czymś innym?
WB: Nie. Mówisz teraz o pisaniu technicznym. Zamysł: „ja mam napisać książkę”. Zrobię sobie fabułę, opowiem jakąś historyjkę, będę miał motywy kryminalne, miłosne, i będę nagle pisał książkę. Tego u mnie nie ma. To się dzieje z dnia na dzień, to jest taki ciąg.
TM: Zapis.
WB: Nie zapisuję, by mnie czytano.
TM: Ale czytając twoje książki, można zastanawiać się, czym jest geopoetyka Waldemara Bawołka. Czyli jak ta dana miejscowość kształtuje twoją literaturę i odwrotnie – jak literatura kształtuje miejsce, w którym jest tworzona. Na pewno słyszałeś o ludziach, którzy przyjeżdżali do Paryża po obejrzeniu filmu „Amelia”, bo chcieli odnaleźć to, co jest na w jego treści zawarte.
WB: Nigdy bym nie pomyślał, żeby pisać z takim założeniem. Nawet mnie to śmieszy… Że ktoś przyjedzie tutaj, przeczytawszy jakiś fragment mojej książki, wejdzie w jakieś miejsce i powie: „Co ten Bawołek kłamał? Przecież tu nic nie ma!”. Nie w tym rzecz. Pisanie jest wielkim zmyślaniem. Kompletnym. Ale jak masz taką postać jak Waldemar Bawołek, który od dziecka nigdy nie mówił prawdy, tylko ciągle coś sobie wymyślał, to wymyślanie staje się narzędziem do uprawiania literatury. Już w dzieciństwie miałem tendencję do tworzenia wiarygodnych historyjek. Mama pytała, czy byłem w szkole, a ja coś zmyślałem, co było na lekcjach. A teraz robię to samo, tylko że pracuję bardziej w języku. Chodzi mi o przyjemność językową.
TM: Doznania estetycznego?
WB: Tak! Ja tak się wypowiadam ze względu na braki w wykształceniu. Doskonale jednak wiem, co chcę napisać i w jakim kierunku moje pisanie zmierza… Jestem dosyć świadomy tego, co robię. A wracając jeszcze do tych miejsc w Ciężkowicach, które opisuję, to są to obrazy z dzieciństwa. Wówczas każda ścieżka prowadząca gdzieś poza rynek była jakimś labiryntem nie do pokonania. Dzisiaj wystarczy, że stanę na środku rynku i wszystko wokół ogarniam.
PD: A ja bym dodała, że twoja literatura jest bardzo cielesna. Ale zastanawiam się, czy naprawdę nie widzisz możliwości, żeby się od tego pisania oderwać, nawet hipotetycznie?
WB: Nie mogę przenieść pisania w inne miejsce. Wiem, że jeżeli mam pisać, to muszę być tutaj. Wyobrażam sobie sytuację, że mógłbym pojechać do Warszawy i ze znajomymi tam urzędować, przekrzykiwać się, udowadniać codziennie, że pisarz ze mnie niezły, że umiem posługiwać się pięknym słowem polskim, ale wiem, że nic bym tam nie napisał. Cały walor tego, co piszę, polega na tym, że mieszkam tutaj i codziennie tę moją miejscowość uwznioślam.
PD: Banalność prowincjonalnego życia pobudza twoją wyobraźnię?
WB: Właśnie chodzi o to, aby ożywić banalność. Zwracać uwagę na rzeczy nieistotne, które nagle stają się literaturą. To jest wielki wysiłek, żeby zainteresować kogoś tym, że mieszka się tyle lat w tej samej miejscowości, chodzi tą samą ulicą, idzie się do góry albo na dół, widzi się na przykład rynek, ulicę Grunwaldzką, która dla mnie – od dzieciństwa – jest taka sama.
TM: Pisząc, zawsze wychodzisz od szczegółu jakiejś historii, drobnego wątku, motywu, i przechodzisz do ogółu. Tak jest na przykład w „Pomarłych”, zmyślonej opowieści o przeszłości, alternatywnej historii.
WB: „Pomarli” to jest bardzo prosta sprawa. Rzecz o czasie: wszystkie się mieszają. To jest taka duchowa materia. Najpierw przypominam sobie szczegół z rzeczywistości. Oczywiście miałem wcześniej taką wizję książki, która byłaby spisaną drogą krzyżową tych wszystkich ludzi mieszkających na mojej ulicy. Dobieram postaci, żeby każda z nich wnosiła coś nowego. Nie nużyło. Bo mimo że lekceważąco podchodzę do czytelnika to jednak czasem myślę, że trzeba o niego zadbać. No więc wymyślam sobie taką jedną postać, wybieram motyw z jego życia i wokół tego zmyślam siebie… Tak było. Bo nie bardzo mnie interesowało życie tego „pomarłego”, chociaż wszystkich bohaterów doskonale znałem. Natomiast chciałem pokazać myślenie narratora, który zagłębia się, zatraca poczucie czasu. Po prostu wszystko to dzieje się w jednej chwili.
TM: Chodziło ci o stworzenie „bezczasu”?
WB: To jest takie zawieszenie się, kiedy ludzie naprawdę komunikują się ze sobą. My ich dostrzegamy, oni są ważni. Wszystkim przebaczasz. Patrzysz na tych ludzi z łaskawością. I tu pojawia się właśnie literatura.
PD: Gdybyśmy chcieli powiedzieć w jednym zdaniu, o czym jest książka „Pomarli”, powiedzielibyśmy, że krewni i sąsiedzi ci pomarli. Ale jeśli zaczniemy drążyć, narzuca się skojarzenie z Drogą Krzyżową… Pojawia się pytanie, jak ty radzisz sobie z przemijaniem?
WB: To jest trudne pytanie. Skoro już tutaj jestem i siedzę, to znaczy, że chce mi się żyć. Literatura jest dla mnie czymś, co mnie niesie przez życie. Ponieważ odczuwam tę nędzę swojego życia, ono jest naprawdę nędzne, ale świadomie wybrane… Pisząc, dowartościowuję swoje życie.
TM: Nieprawda!
WB: Tak jest! Może ono jest bogate wewnętrznie. Natomiast materialnie, towarzysko czy kulturalnie jest nędzne. Ale gdy piszę, to zrównuję się z czymś wysokim. Wydaje mi się, że jestem kimś, wiesz… To zawsze jest takie zderzenie: być nikim a być kimś. Jestem nikim na co dzień, tak że pisząc, staję się kimś. Równam do kogoś. Wydaje mi się, że dzięki pisaniu nadaję się do czegoś. W tym tworzę wartość dla siebie, żeby nie popełnić samobójstwa.
TM: W świecie „Pomarłych nie ma przyszłości i teraźniejszości. Tak odczuwasz też czas?
WB: Gdybyś żył tak jak ja 58 lat w Ciężkowicach, gdzie nic się nie dzieje, to byś pomyślał: „Czasu nie ma!”.Ja tu już nic nie widzę, nic nie słyszę. Nie muszę się odnosić do niczego. Ciągle ulicą do góry albo na dół, te same domy, elewacje, ogródki, albo śnieg, albo deszcz, cisza taka sama, śpiew ptaków.
TM: Czyli nie interesuje cię przeszłość?
WB: Kompletnie nie. Ja w tej przeszłości byłem, jestem i będę. Nie mogłem „zbadać” czasu bohaterów, bo nie miałem nawet dostępu do ich historii. To jest tak, jak przypominasz sobie jakieś zdarzenie sprzed trzydziestu lat. Z dziewczyną. I nie doszło do niczego między wami. Jak to opowiesz?
PD: Że był seks!
TM: Tak naprawdę to zależy od tego, jak jesteś wobec siebie szczery.
WB: Jestem bardzo szczery, wiesz o tym.
PD: Wyobraźnia zaczyna działać i ma wpływ na realność. To co realne przenika w tę fantazję. Spotykamy się z drugą osobą, nic nie było między nimi, ale dopowiadamy sobie co innego. I z tego tworzy się literatura.
WB: Pięknie to odczytałaś.
TM: Ale nie powiesz mi, że „Pomarli” nie są książką o śmierci?
WB: Zacytuj mi choć jedno zdanie, że ktoś tam umarł w tej książce. Był pogrzeb, przyszli ludzie i tak dalej.
TM: Jest tak, jak mówisz. Jednak to wynika z twojego sposobu pisania. Nie piszesz dosłownie, że na przykład Wujek Kazik umarł.
WB: Nie, tylko że odszedł. Odszedł, bo może wrócić. Wszystko to jest na zasadzie takiej aury psychicznej. To wszystko nadal „jest”, funkcjonuje.
PD: Nawet w tej czternastej stacji wszyscy bohaterowie się spotykają i ten czas jest…
WB: Zaanektowany całkowicie.
PD: Zanegowany! W ogóle nie ma czasu. Każda ta postać jest znów żywa.
WB: Nie jest to o śmierci, naprawdę!
TM: Krzysztof Kieślowski powiedział mniej więcej, że nie wierzył w istnienie życia po śmierci, ale wierzy w to, że ludzie zmarli, jako duchy mają wpływ na nasze życie. Swoją obecnością.
WB: Mógł tak powiedzieć, ale uważam, że po śmierci nie ma nic. Jakby mi ktoś powiedział, że jak mnie już tutaj nie będzie, to mógłbym jeszcze gdzieś tam istnieć, to ja to pierdolę! Jak się przeniesiesz na ten drugi świat i ma cię to samo doświadczać, co teraz, i tak samo masz się męczyć, to po co to w ogóle jest potrzebne? Człowiek powinien umrzeć i koniec. Bez piekła, czyśćca. Żadnego zmartwychwstania.
TM: Musi być w życiu, jak w teorii opowieści Arystotelesa, jakiś początek, środek i koniec.
WB: Co innego w „Pomarłych”. W książce to jest piękne – oni wszyscy żyją. Może też o mnie tak napiszą, że będę żyć wiecznie, będą mnie sobie w pamięci przekazywać. Jeśli o mnie chodzi, to chciałbym umrzeć i żeby to był koniec. Bez piekła, czyśćca. Niebo to sobie jeszcze wyobrażam…
TM: W niebie leżymy, palimy, pijemy! (śmiech)
PD: I piszemy książki.
TM: Takich „Pomarłych”.
WB: W książce to jest piękne – oni wszyscy żyją. Więc widzicie „Pomarli” nie są o śmierci.
PD: Chociaż duchy się unoszą, ich obecność jest wyczuwalna.
TM: Mnie interesuje postać, która powraca jak duch w twojej prozie, także w „Pomarłych” –Eulalia. Kim ona jest?
WB: Co za pytanie znowu? Ono we mnie wyzwoli rozmowę na godzinę przynajmniej. To jest osoba, którą każdy ma, każdy ma swoją jedną Eulalię. Kobietę wokół której kręci się twój świat.
TM: A jak nie ma takiej kobiety realnie?
WB: To nie trzeba czytać książek moich. Eulalia to jest postać, która wszystkie wątki łączy w jedno. W momencie, kiedy się bohater zagubia, to pojawia się Eulalia i ona go ratuje z wszystkich opresji.
TM: A co jeśli nie ma jednej kobiety na całe życie? Twoja literatura to blaga!
WB: To w każdym rozdziale nazywaj Eulalię inaczej. Właściwie te wszystkie kobiety w mojej prozie rodzą się z nieśmiałości w życiu codziennym do kobiet. W pisaniu na więcej można sobie pozwolić.
PD: Może z Eulalią jest jak z Bawołkiem? Nie chodzi o to, żeby złapać Bawołka, tylko żeby go gonić. Nigdy nie dowiemy się do końca, jak jest naprawdę?
TM: Jak króliczka wręcz…
WB: Ktoś już napisał o tym, jak to jest w mojej prozie: „Bawołek umyka” [chodzi o recenzję autorstwa Agnieszki Dziedzic pt. „Bawołek niedościgniony”, która ukazała się w „Znaku”, lipiec–sierpień 2019].
PD: Też troszkę bawisz się z nami.
WB: Bo to się bierze z docenienia inteligencji czytelnika.
TM: Chyba przecenienia. Pod pewnym względem się z tobą nie zgodzę. Pisząc, dajesz czytelnikowi zadania o różnym stopniu trudności. Oddzieliłbym grubą kreskę to, co napisałeś do momentu „To co obok” czy „La petitemort”, od twoich bardziej przystępnych książek jak „Echo słońca” czy „Pomarli”. W pewnym momencie stałeś się innym pisarzem…
WB: Mainstreamowym!
TM: Wiadomo, że nie, ale trochę spuściłeś z tonu. Nie jesteś już taki hermetyczny.
WB: Ale będziesz mile zaskoczony, bo w przyszłym roku prawdopodobnie Nisza wyda moją książkę pt. „Furtka przy dozorcy”. Furtka dogodzi twemu gustowi, bo myślę, że poznałem twój gust.
TM: Nie tylko mój…
PD: No dobrze, skoro zacząłeś… Wydajesz kolejną książkę w 2021 roku, jesteś pisarzem coraz bardziej znanym, choć nie znosisz medialnego szumu…
WB: Ustalmy jedno raz na zawsze. Nie jestem żadnym pisarzem, nie uważam się za pisarza, a już w szczególności mainstreamowego.
PD: Jesteś Bawołkiem w literaturze.
WB: O, i to mi się podoba, Paulina.
PD: I czy właśnie kolejna książka Bawołka będzie o pisarzu?
WB: Ale to będzie w dalekiej przyszłości. Bo najpierw chcę sobie zapewnić wydanie tych wszystkich rzeczy, które kiedyś pisałem i które wszyscy mieli w dupie. Oprócz „Twórczości”.
PD: Jak wytrzymałeś tak długi okres bez publikacji?
WB: Publikowanie… A co to ma do rzeczy?! Pisałem, bo jestem grafomanem, i nie narzekałem na brak publikacji.
TM: Paulina, niektórym ludziom nie chodzi mi o publikowanie, tylko o sam akt twórczy.
PD: Rozumiem, ale nie do końca się zgadzam. W takim razie, dlaczego zależy ci na opublikowaniu tego, co kiedyś napisałeś? Trzymaj w szufladzie!
WB: Gdzieś tam jakaś koniunktura się pojawiła. Bo nagle ktoś sobie wymyślił, że mamy sobie takiego Bawołka w Ciężkowicach, trochę też dzięki Tymoteuszowi Milasowi oczywiście, bo on tu przyjechał, zrobił ze mną wywiad do „Odry”. A z drugiej strony, to książka ładniej wygląda na półce niż maszynopis w szufladzie. I tu też chodzi o estetykę. A potem się okazało, że Bawołek ma jednak trochę rzeczy w tych szufladach.
PD: I wydawanie książek, które przeleżały w biurku ileś lat, pisarzowi-Bawołkowi nic nie zrobiło?
WB: Nic. Ani materialnie, ani psychicznie. Jedynie co mi zrobiło, to że goszczę Was w tej ciężkowickiej knajpie.
PD: Wszystko tu wydaje się trochę jak ze snu…
WB: I tutaj, Paulina, jest pewna kontrowersja. Dla mnie oniryzm jest też tylko pewną metodą pisarską. Nie na zasadzie, że to ma być oniryczne, rozumiesz? To jest technika pisania – ze snu tworzę rzeczywistość. Nie chodzi o to, żeby tworzyć prozę „senną”, tylko żeby sen, który ci się przytrafia, przełożyć na język rzeczywistości. I to wtedy się podwójnie komplikuje.
PD: U ciebie świat zmierza ku otchłani wyobraźni.
WB: I ten temat ma związek z tym, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Czyli o seksie w mojej literaturze. Jak sennie można wejść w seks. I ty się nie boisz wtedy tego opisu czynności.
PD: Literatura pozwala spełnić realne pragnienia?
WB: Pewnie tak. Choć nie wiem do końca. Wchodzimy tu teraz w sferę psychologii, a rozmawiamy jak normalni ludzie. To jest po prostu przeniesienie części siebie na papier;
PD: Jak pisze „grafoman” w ujęciu Bawołkowskim?
WB: Piszę strukturalnie. Gdy siadam przy stole, to wiem, ile mam napisać dziennie. Idę do jakiejś kropki. Oczywiście całymi dniami żyję tym, co w danym czasie piszę, wszystko się na to składa, każda czynność, sen, przeczytane lektury, wysłuchana muzyka. Tymi przeżyciami wypełniam ustaloną wcześniej strukturę.
PD: Dlatego wciąż mówisz o grafomaństwie?
WB: Bo to jest choroba, Paulina.
PD: Choroba czy poza?
WB: Inaczej… Co jest pięknego w tym, że mówimy do siebie? Najpiękniejsze jest to, że człowiek boi się powiedzieć prawdę. Jeżeli ja mówię o grafomaństwie, to gdzieś tam we mnie musi to siedzieć! I jak mi się udało do Was to powiedzieć, to ja się chcę w tym utwierdzić. Jeżeli codziennie siadasz do pisania, to jak to nazwać inaczej?
PD: Praca. Są tacy pisarze, którzy powiedzą, że tworzenie literatury to jest ciężka, fizyczna, praca.
WB: Dajcie spokój. To jest ludzka fanaberia. Nic więcej.
PD: Ale to co mówią ludzie, to jedno, a jak ty traktujesz swoją twórczość?
WB: Mnie się wydaje, że tworzę pewną wartość. Gdybym całkowicie zanegował sens tego, co robię, to musiałbym iść i się powiesić. A tak: to widzę, że już jakieś osoby mnie zauważyły. Za każdym razem jak mnie chwalą, to myślę: „Czy słusznie?”. Człowiek dalej ma wątpliwości, czy to ma sens, ale to pisanie rozprzestrzenia się dalej. Bo co poza tym? Opiekuję się matką i ma to jakiś sens. W czasie pandemii dałem opowiadanie do takiego zbioru pt. „Nadzieja”, ze sprzedaży której środki idą na wsparcie medyczne. Nie muszę więc już tak myśleć, że jestem takim trutniem, bezrobotnym, do niczego się nienadającym. W ten sposób chronię się przed samym sobą.
PD: Nie myślisz czasem, że mógłbyś robić coś innego, w ocenie innych: bardziej użytecznego?
WB: Czasem mnie nachodzą takie myśli. Imałem się różnych zajęć. Byłem kierownikiem piekarni, pracowałem w sanepidzie, pracowałem w zakładach azotowych w Tarnowie jako zaopatrzeniowiec. I wtedy, kiedy wstawałem o 6 rano i wracałem po południu taki zmęczony, to wiedziałem, że jestem potrzebny. Bez pisania świat będzie istniał. A bez chleba nie!
TM: Krytyka literacka stoi za Tobą murem. Ci, którzy o Tobie pisali i piszą nie mają argumentu przeciwko Tobie. Trudno za coś Cię skrytykować. Zastanawiałeś się, dlaczego?
WB: Za tę opisywaną nędzę bawołkowską mieliby mnie krytykować? Mieszkam sobie z matką, opiekuję się nią, bo ma swój wiek, a przy okazji tak sobie coś piszę.
TM: A ile prawdy jest w tym stwierdzeniu, że piszesz cały czas tę samą książkę?
WB: Kiedyś rozmawiałem z Andrzejem Stasiukiem i pyta mnie: „Waldek, co tam u mamy?”. A ja na to, że leży na wersalce u siebie i czyta te swoje harlequiny. Na co Stasiuk: „No to tak jak ty – całe życie jeden harlequin piszesz!”.
Ciężkowice, 27 czerwca 2020
Waldemar Bawołek – (ur. 1962) – prozaik. Jako pisarz debiutował w 1996 roku zbiorem opowiadań Delectatio morosa wydanym przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Potem opublikował La petite mort, Raz dokoła, To co obok, Humoreskę, Echo słońca, Bimetali Pomarli. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia, a za książkę Pomarli otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Nike. Od urodzenia mieszka w małopolskich Ciężkowicach, które użyczają swojej przestrzeni literackim światom jego prozy.
Paulina Dąbkowska – (ur. 1984) – recenzentka, autorka opowiadań. Publikowała w „Czasie Literatury”, „Nowym Napisie”, „Twórczości”, „Popmodernie”.
Tymoteusz Milas – (ur. 1987) – absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Recenzje i szkice literackie opublikował w „Lampie”, „Twórczości”, „Nowych Książkach”, „Fabulariach”, „Elewatorze”, „Tyglu Kultury”.
Źródło zdjęcia: strona internetowa Wyd. Czarnego. Autorką zdjęcia jest Magda Skrzeczkowska