OSOBY
(w kolejności pojawiania się na scenie)
LEO – gość, który myśli, że jest kimś, kiedy w rzeczywistości, nie jest tym kimś. Jest kimś innym.
MARTA – żona, choć do końca trzyma w niepewności.
NARRATOR (alter ego pisarza) – postać nieokreślonego typu urody i wzrostu, sprawia wrażenie kogoś rozmytego. Gra na dwa fronty – na autora i pod siebie.
Stare mieszkanie w nowym bloku, albo nowe mieszkanie w starej kamienicy, bez znaczenia. Wewnątrz: salon. Z kuchni mało co się korzysta, ale przyda się blat kuchenny, przy którym bohaterowie będą mieszać drinki. Obejdą się bez jedzenia. Nikt nie będzie sobie również zawracał głowy przekąskami. Będzie potrzebna wanna.
Po jednej stronie salonu znajduje się część artystyczna: biurko, biblioteczka, komoda, po drugiej stronie część dzienna, w której znajduje się: sofa, fotel, stoliczek kawowy, lampka. W salonie można pozawieszać jakieś obrazy na ścianach, albo dodać instalacje artystyczne, przykładowo coś w stylu Think Crazy Marka Koniecznego, albo coś równie pierdolniętego, można postawić jakąś fikuśną rzeźbę na starej, drewnianej komodzie. Można zaaranżować wnętrze a’la mieszkanie Krystiana Lupy, albo bardziej nowocześnie. Można nakłaść artystycznych bibelotów na biblioteczkę, albo wyrzucić je w pizdu. Niech to będzie twórcza improwizacja, albo wizja scenografki. To będzie kobieta, prawda? Podłogowy parkiet ma skrzypieć. Niech skrzypi „po krakosku”. Oni lubią tam pielęgnować tradycję.
1.
LEO
(Leo wchodzi na scenę i staje na środku. W ręce trzyma kartkę papieru. Cofamy się do 1965 roku. Leo daje odczyt na temat rodziny. To wszystko dzieje się podczas apelu szkolnego. A, tekst napisał o matce)
Moja matka nie była nikim znanym, nie była żadną poetką, ani przedwojenną aktorką, jej historia nie była publikowana w periodyku, nigdy nawet nie została spisana. Moja matka była Ireną Sawicką, która przeżyła wojnę.
2.
(Nagle bohater przerywa i składa kartkę. Wraca teraźniejszość. Podchodzi do biurka, które znajduje się w głębi sceny, zaczyna porządkować dokumenty, gasi światło. W drodze do domu kupuje żonie bukiet kwiatów. Wchodzi do mieszkania, Marta siedzi na sofie z drinkiem w jednej dłoni i talią kart w drugiej).
LEO Kitku, wróciłem.
MARTA (znudzona) Tu jestem.
LEO Wstawaj.
MARTA Wiesz, że nie lubię się gimnastykować.
LEO Mam coś dla ciebie.
(podchodzi do Marty z bukietem)
MARTA (zaskoczona) Dla mnie? Nigdy nie kupiłeś mi kwiatów. Z jakiej to okazji?
LEO Mój szef był łaskaw w końcu umrzeć.
MARTA Nie wydurniaj się.
LEO Tak bywa, w tym wieku.
MARTA Kiedy?
LEO Co kiedy?
MARTA Kiedy zmarł, skoro dwa tygodnie temu siedział w tym fotelu.
LEO Niedawno. Serce.
MARTA Po co te aluzje.
LEO No zawał.
MARTA To jest niepojęte.
LEO No niepojęte, ale co zrobisz.
MARTA Strasznie zaczęło wiać.
LEO Piździ strasznie, owszem.
MARTA To zamknij okno. Jak to się skończyło?
LEO Uczciliśmy lampką szampana.
MARTA Porażająca szczerość. Chodzi mi o konkrety.
LEO Zebrało się trochę bukiecików, wybrałem najładniejszy.
MARTA (wąchając kwiaty) Mój ulubiony.
LEO Nie rozumiem, jak można składać kondolencje tulipanami.
MARTA O co ci chodzi?
LEO (nie odzywa się)
MARTA (nie odzywa się)
LEO To ty zaczęłaś.
MARTA Skończyłeś?
LEO Mógłbym uznać to za komplement.
MARTA Jak umarł?
LEO Karetka nie mogła się przedrzeć przez zaspy.
MARTA Po co mi to opowiadasz? Nie wytrzymam z tobą.
LEO (cynicznie) Nie masz wyjścia.
MARTA Skąd wiesz? Kiedyś wyjdę na dobre.
LEO I zaraz wrócisz.
MARTA Bufon.
LEO (rozładowuje sytuację) Lepiej powiedz jak minął ci dzień.
MARTA Jak zwykle, od rana korepetycje. Banda dzikusów. Nic nie rozumieją.
LEO To może nauczycielka jest do niczego.
MARTA Ileż można tłumaczyć związek faktów historycznych z dzisiejszą polityką.
LEO (ironicznie) Prawdziwy dramat.
MARTA Farsa.
LEO Czy oni znają słowo „farsa”?
MARTA Zapisali definicje.
LEO Bo największy dramat, to oni noszą w sobie.
MARTA W sobie to noszą śmietnik z internetu.
LEO Pani humanistka czuję się niepotrzebna? Przyznaj w końcu, że czasy nie są sprzyjające do bycia człowiekiem.
MARTA Rozmowa z nimi przypomina rozmowę z wariatami. Współczesne pokolenie jest albo szalenie krytyczne, w stylu: „Nienawidzę twojego stroju, zdechnij”, albo przesadza z pochwałami.
LEO (naśladuje) „Masz mega zajebisty tatuaż”.
MARTA (nie załapuje) Gdzie?
LEO Na mózgu!
MARTA (załapuje) Nie sposób nauczyć ich innego rodzaju myślenia.
LEO (podtrzymuje rozmowę) Nie są w stanie niczego realnie ocenić.
MARTA Najgorsze, że nie są w stanie docenić wartości nauki.
LEO Może właśnie dlatego powinnaś trzymać ich w niewiedzy.
MARTA Współcześni bogowie.
LEO Raczej mitomani.
MARTA A wydaje im się, że są ekspertami od wszystkiego.
LEO Skrajny indywidualizm – objaw późnego kapitalizmu.
MARTA Oni to uważają za mądrość.
LEO To mnie akurat wcale nie dziwi.
MARTA (nie odzywa się)
LEO Najlepiej nie mówmy o tym. Siadam do pisania.
MARTA Co będziesz pisał?
LEO Arcydzieło.
MARTA (złośliwie) To chyba będzie o tobie.
LEO To będzie o sprawach damsko-męskich.
MARTA Kolejny ekspert od wszystkiego.
LEO Po tylu latach małżeństwa twierdzisz, że się na tym nie znam?
MARTA Możesz mi powiedzieć co się z wami dzieje?
LEO (nie odzywa się)
MARTA Wszystko u was zawsze wiąże się z seksem.
LEO Nie przesadzaj. U was jest podobnie.
MARTA Z małą różnicą, wam wstyd nie stawia oporu.
LEO (krótka pauza)
MARTA Trzeba było nie zaczynać.
LEO (próbuje złagodzić) Co byś chciała usłyszeć?
MARTA Chciałabym usłyszeć, że pogoda piękna, w sam raz na spacer.
LEO Mówisz jak moja mama.
MARTA (orientuje się) Moja też tak mówiła.
(Leo idzie po nalewkę, Marta w tym czasie zajmuje się kartami)
LEO Mami przyszła na świat 23 sierpnia 1931 roku w Krakowie. Wszystko wskazywało na to, że będzie miała dzieciństwo długie i piękne jak rzeka Jangcy, choć doprawdy nie umiem powiedzieć, na jakich przesłankach oparto tę tezę. W 1941 roku nadszedł dzień, w którym nawet atmosfera wakacji była nie taka. Wczesnym rankiem rodzice matki, Helena i Jerzy wyszli z domu po kasze i ziemniaki, ale już nie wrócili. Już nigdy mieli nie wrócić. Jak byłem mały, Mami opowiadała, że lubiła wspólne zabawy z żydowskimi dziećmi. Wychodzili razem na podwórko i bawili się w wojnę. Mami wcielała się w Niemców, a Żydzi w Żydów. Mami udawała, że ma na sobie czarny płaszcz, długi do samej ziemi, wypastowane na glanc oficerki, a na ramieniu karabin z patyka. – Padnij – krzyczała.
Całość do przeczytania w styczniu.
Autorka Paulina Dąbkowska