Nasza (anty)utopia

Najnowsza książka prozatorska Sorena Gaugera Imitacja życia w tłumaczeniu Krzysztofa Umińskiego wydana nakładem Korporacji Ha!art, to, po Rzeczach niewysłowionych, kolejna pozycja autora, która pojawiła się na polskim rynku wydawniczym.

Soren Gauger funkcjonuje w świadomości czytelniczej jako prozaik, autor cieszący się uznaniem – kontrowersyjnym, ale jednak uznaniem. Kanadyjski pisarz, który od dwudziestu lat mieszka w Polsce, znany jest z tego, że tworzy literacką kreacje poprzez intertekstualną grę z pisarzami z najwyższej półki, choć bardzo nie lubi jak się go porównuje do takiego, no cóż, przykładowo: Josepha Conrada.

Ta maniera jest trochę drażniąca, ale nie o to idzie w dzisiejszym tekście.

Zachwyca czy nie zachwyca?

Lektura Imitacji życia wymusza na czytelniku postawienie wielu pytań. Z jednej strony są to pytania dotyczące literackości tekstu, z drugiej strony pytania dotyczą odbioru i interpretacji, a może nawet samej recepcji książki. Podczas lektury, co rusz, można potknąć się o myśl, czy to co czytam naprawdę może być aż tak naiwne? Można sądzić, że pragnienie dostrzeżenia w książce Sorena Gaugera głębi (sensu?) jest pragnieniem pierwszym. Oczywiście, można zadać też pytanie: A jeśli taki był zamysł autora? W końcu mamy do czynienia z imitatio życia. Może autor chciał stworzyć wrażenie, że nasze pragnienie dostrzegania sensu… nie ma sensu? Albo, że to co widzimy na powierzchni, to nie wszystko, w każdym razie niewiele, aby móc zrozumieć złożoność powieści, a może nawet rzeczywistości jaka nas otacza?

To nie ironia, tutaj nie ma się z czego śmiać, należy potraktować to pytanie śmiertelnie poważne.

Co jeśli to wszystko celowy zabieg?

Literatura zna przypadki czytelniczych nieporozumień. Przykładem, z naszego podwórka, z niedalekiej zresztą przeszłości, może być debiut prozatorski Barbary Klickiej Zdrój, który zmusza czytelników do innej lektury, nie metaforycznej, a dosłownej. Autorka zaprasza czytelnika do gry: buduje powieść, której język pozbawiony jest metafor, te zaś zaczynają się ujawniać dopiero po czasie. A co jeśli w przypadku Imitacji życia jest podobnie (ale odwrotnie)? Sensu mamy szukać między wierszami? A może stajemy się zakładnikami języka? Może całe to szaleństwo zaczyna się od niego? Czy nadużycie jakim jest używanie języka do opisu rzeczywistości, której nie ma, może zapoczątkować paranoje? Kiedy myślę o sposobie funkcjonowania władzy, w tym polskiej prawicy, to odpowiadam twierdząco. Wystarczy przypomnieć sobie ten specyficzny rodzaj pomieszania, które prowadzi do zminimalizowania poczucia zaufania własnej intuicji: w takim stanie nie wiemy już co jest, a co nie jest prawdą.

Więc może jednak mamy do czynienia z celowością? Chodzi o grę na różnych poziomach, które prowadzą, krok po kroku, do „jądra ciemności”? Tam gdzie granica wydaje się nieprzekraczalna, autor zaczyna ją dla nas przesuwać? Czy na to chce zwrócić uwagę autor?

Spróbujmy to przeanalizować.   

Pomysł

Więc, po kolei: książka Imitacja życia rozpoczyna się od samochodowej stłuczki, która zapoczątkowuje splot wydarzeń doprowadzający do spotkania głównych bohaterów: Martina i Günthera. Obaj mężczyźni zamiast na pokłady samolotów trafiają do jednego pokoju w międzynarodowym hotelu, gdzieś w nienazwanym kraju arabskim. Z każdą godziną, robi się coraz duszniej, aż poczucie wyobcowania i zagrożenia staję się dla bohaterów dominującym przeżyciem. Dziwaczne hotelowe zdarzenia sprawiają, że mężczyźni czują się osaczeni, może nawet tracą kontakt z rzeczywistością, próbują się wydostać z pułapki, albo właśnie wcale nie! Ale dlaczego? Nie potrafią? W międzyczasie rozmyślają o życiu: o rodzinach, związkach, o stosunku do upływającego czasu. Wnioski do jakich dochodzą, sprawiają wrażenie nieprawdziwych, żeby nie powiedzieć infantylnych, ale czy to jest właściwe słowo? Rzeczywistość wokół nich się zacieśnia, a ich paranoiczne myśli i zachowania wzbudzają, w nich samych, coraz większy przestrach.

Brzmi rozsądnie? Może i tak. Być może książka Gaugera rejestruje jakiś proces społecznego stanu oblężenia w Polsce, może chciałaby też znaczyć na poziomie uniwersalnym. Więc jak to w końcu jest? Czy Imitacja życia, to literacki gniot, czy jest to literatura z najwyższej półki, która nie dość, że opisuje relacje władza-jednostka na bliskim przykładzie, to również opowiada o imitacji życia, w szerszym kontekście, zachodnioeuropejskiego świata? W pierwszym przypadku żyjemy w bańce zagrożenia, a w drugim przypadku w iluzji spokoju, bezpieczeństwa, nie dostrzegając, wojen, które dzieją się tuż za rogiem. Jak gdyby nas to nie dotyczyło.

Wydaje się oczywiste, że recenzując książkę, należy pisać o sposobie realizacji pomysłu, a nie samym pomyśle. Dobrych pomysłów na książkę jest zapewne tyle, ile ludzi piszących lub chcących pisać. Ile z dobrych pomysłów okazało się dobrymi realizacjami, a ile byle jakimi, to już inna sprawa.

Twórcze rozwinięcie?

A jak jest z Imitacją życia?

Najnowsza powieść autora Rzeczy niewysłowionych, przesiąknięta jest intertekstualnymi odniesieniami do Jądra ciemności Josepha Conrada i Zaproszenia na egzekucje Vladimira Nabokova. Głównie do tych dwóch. Powieść Gaugera ma najwyraźniej być twórczym rozwinięciem znanych motywów: syndromu oblężonej twierdzy, relacji z Obcym, źródle zła, opresji władzy, funkcjonowania w miejscu odseparowanym od reszty przestrzeni, iluzji życia w miejscu osobnym, oraz szaleństwie, do którego to wszystko prowadzi. Oraz mistyfikacji. Dokładnie: imitacji.

Znajdziemy również kilka metafor, chociażby tę z początku powieści o insektach: które powstają, jakby to powiedzieć, „z zaduchu”. A może jednak z paranoicznego umysłu? Bo gdy czytamy fragment:

„przez chwilę spojrzenia trzech mężczyzn zbiegły się na insektach. Portier otworzył butelkę, wydobył z niej białe gumowe rękawice, jakich używają chirurdzy, i wciągnął je z przyjemnym trzaskiem. Następnie złapał chrząszcze i umieścił w szklanym pojemniku na ladzie. Pozwolił, by przez minutę uwijały się po wnętrzu, a następnie nałożył pokrywkę i nadepnął pedał, uwalniając niebieskawy gaz. Po chwili owady były martwe”[1].

analogia do Holokaustu, wydaje się aż nazbyt czytelna. Metafora przypomina, do czego prowadzi raz zasiana nienawiść, ten jeden raz, kiedy człowieka nazywamy robakiem. Użycie gazu jest na ostatnim miejscu w tym łańcuchu zdarzeń.

Zatem, ponowie pytanie: Czy książka, która z pozoru jawi się jako efekt pospolitego grafomaństwa, może być naprawdę dobra?

Powieść Sorena Gaugera możemy czytać wielopoziomowo. Nie, jeszcze raz: musimy ją czytać wielopoziomowo, bo właśnie wtedy ujawnia dużo treści.

A co jeśli Gauger opisał umysł szaleńca? Paranoika, który na każdym kroku widzi zagrożenie? Co jeśli jesteśmy świadkami popadania w szaleństwo? Co jeśli sami w nie popadamy, nie zdając sobie z tego sprawy, bo lekceważymy pierwsze symptomy?

Sposób realizacji

Spróbujmy złożyć to wszystko w całość: hotel jest miejscem odseparowanym od większej całości, do którego trafia dwóch turystów: Martin i Günther. Zdarzenie, które jest punktem zwrotnym dzieje się zaraz na początku (zdarzenie z insektami), to wtedy bohaterowie zaczynają doszukiwać się dwuznaczności, zaczynają czuć się obserwowani, to ten moment wymusza na nich czujność. Jak to w końcu jest? Potrafią zrozumieć język arabski czy nie? Czy sytuacja z windy, kiedy spotykają agresywnego Araba jest przefiltrowana i podsycana przez ich strach?

A co jeśli, tak na prawdę, mamy do czynienia z jednym bohaterem? I Günther jest paranoiczną częścią osobowości Martina? Zobaczylibyśmy wtedy, krok po kroku, co dzieje się z człowiekiem, na co dzień zrównoważonym i racjonalnym, który zaczyna dopuszczać do głosu swoją drugą, żyjącą w poczuciu prześladowania, część.

A jaką rolę odgrywają media w tej historii? Jak reagują bohaterowie (bohater?), którzy oglądają telewizyjne wiadomości, bombardujące ich informacjami o toczącej się, tuż za rogiem wojnie? Czy nasi bohaterowie ślepo wierzą przekazowi, który wydaję się nierealny? Czy wróg został im „wmówiony”? Dlaczego nie uciekają z hotelu, tylko pozwalają, aby rzeczywistość zaciskała pętle na ich szyi? Skąd w bohaterach nieufność do „władzy” (hotelu)?

Odnoszę wrażenie, że różne wątki powieści tylko pozornie urywają się bez pointy.

Widzę jeszcze jeden element układanki: zastanawia mnie powód, obsesyjnych rozważań bohaterów o ich dotychczasowym życiu. Jeśli tylko omieciemy ten wątek wzrokiem, to możemy przegapić odpowiedź na pytanie o sens tych refleksji. Czy rzeczywiście bohaterowie (bohater?) „rozprawiają się” ze swoim życiem? W mojej ocenie, wcale nie! Odnoszę wrażenie, że szukają winnego. Tak. W paranoicznym świecie prześladowczych myśli jest wróg (wróg jest wszędzie), jest winny, jest ofiara i wybawca. A role się nieustannie zmieniają.

Nasza (anty)utopia

Soren Gauger buduje w Imitacji życia anty utopie i umysł paranoika w jednym i trzeba przyznać, że robi to sprawnie. Niech nie zmyli nas język powieści: błędy językowe, niezgrabności, różne semantyczne kwiatki: jeśli utkniemy na poziomie języka, to znaczy, że przeciwnikowi udało się nas uśpić, że nie dostrzegamy realnego zagrożenia z jego strony. Jeśli przyjdzie nam na myśl, że ze zdań powieści równie dobrze moglibyśmy tworzyć „wiersze pisane w excelu” (aluzja), przepadliśmy.

Warto myśleć, że o to tu właśnie chodzi! Bo ten pospolity grafoman, którego za nic w świecie nie chcielibyśmy traktować poważnie, może okazać się naprawdę niebezpieczny…

Straszna. Prawdziwa. Przerażająca.

Nasza (anty)utopia.


[1] Soren Gauger: Imitacja życia, Korporacja Ha!art, 2021, s. 17-18.

1 komentarz

  • Otwierasz mi oczy na nowe znaczenie tej książki. Paranoiczna osobowość bohaterow/bohatera – bardzo ciekawe.
    I jeszcze: co łatwiejsze – zobaczyć głębię w kiczu, dodać znaczeń, odczytać, nadinterpretować coś czego tam nie ma? Czy zatrzymać się na powierzchni i uznać za słabą rzecz wartą głębszego namysłu? Serio, to jest moje pytanie, bo boję się, że mam tendencje do szukania mocnych punktów w literaturze i skupiam się na tym, co może być dobre. Ale może być, nie oznacza, że jest. Tak teoretycznie rozważam. Skłonił mnie do tego twój blog. 😁

Dodaj komentarz